Nowy, szesnasty numer Kwartalnika Kulturalnego „Nowy Napis. Liryka, epika, dramat”, który oddajemy w Wasze ręce, poświęcony jest polskiemu romantyzmowi. Okazja jest szczególna, ponieważ miniony rok 2022 to Rok Polskiego Romantyzmu ustanowiony przez Sejm RP z okazji 200. rocznicy pierwszego wydania Ballad i romansów Adama Mickiewicza, które to dzieło wyznacza początek epoki romantyzmu w naszej literaturze.
Zapraszamy do niezwykłej historyczno-literackiej wędrówki śladami Wieszczów i ich znakomitych badaczy.

 

Kwartalnik Kulturalny „Nowy Napis” nr 16

 

SŁOWO WSTĘPNE, A WIĘC DZIADY

Ireneusz Staroń

 

Mickiewicz, czyli wszystko. Następca Byrona i Goethego, nowy Jan Kochanowski, on jeden i my wszyscy z niego. Mickiewicz nie tyle stworzył Bohatera Polaków, ile swoim życiem zaprojektował jego dzieje, poświadczył w swych wzlotach i upadkach, w głębokiej wierze w jednostkowy i narodowy los. Wyczytał go, spoglądając przez przyrodzone okulary bez oprawy. Los, czyli sens, czyli opowieść, którą sami sobie opowiadamy. Ecce Poeta. Ale jak go przeżyć? Los czy poetę? W nim to za jedno. Przeżyć więc osobiście i poetycko, bo poiesis to tworzenie i działanie. Rymkiewicz powiedziałby, że ten Wielki Duch Mickiewicza mówi przeze mnie, bo innych ust nie ma, więc sobie te moje usta trochę pożycza. Ale i ja mówię przez niego. Ilekroć zaglądam w przepaść krymską mam wiecznie dwadzieścia siedem lat, bo i on miał tyle, kiedy udał się na Krym. Spojrzał, upadł i zwątpił. I rozpoczął polską nowoczesność, modernizm, w którym poezja już zawsze będzie się rodzić z nadmiaru tak wielkiego, że nie sposób go wypowiedzieć.

16. numer „Nowego Napisu” nosi tytuł Romantyzm 1822–2022. Dwustulecie wydania Poezyj. Tomu pierwszego Adama Mickiewicza, ze słynnym cyklem Ballady i romanse, to w naszym kwartalniku wędrówki osobiste, bo trudno inaczej mówić o tradycji dominującej. Przeżywać, a nie jedynie opisywać. Mickiewicz, czyli wszystko. Wykreślmy więc „nowoczesne zwątpienie” i zapiszmy „noc ciemna”. „Jam ją widział, jam ją zbadał; / Tę ranę sam sobie zadał” – powie Guślarz w scenie IX arcydramatu. Wszystko, więc i archaiczne, anarchiczne, korzenne, chrześcijańskie przekonanie, że nie jesteśmy sami. Dziewica w DziadachWidowisku i Gustaw w części IV mówią zgodnie o istotach bliźnich, bo Bóg tworzył dusze w parach, a kochankowie złączą się z powrotem na tamtym świecie: „Rozciąga się ten łańcuch, ale się nie spęka!”. Ktoś powie, że cytat i blaga z romansu Valerie czy Nowej Heloizy. Owszem, Mickiewicz tego nie kryje, lecz i moralna nauka, i przetworzenie. W swej archaicznej nowoczesności darowuje nam Dziady, „które mają to szczególnie…”. Szczególnie, czyli jak? Celowo wprowadzam tu wieszczowi pauzę, aby „Pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki” nie zmienił mnie w upiora. Upiora, czyli kogo? Kogoś, kto właśnie szczególnie doświadczył jednej z największych prawd wpisanych przez Mickiewicza w naszą wspólnotę: nie jesteśmy sami.

Różne są dzieje Upiora. Dodajmy, że Widmo osoby żyjącej, a więc zapewne Gustawa w finale IV części mówić nie może. Z kolei w scenie IX części III Guślarz powiada, że „W tajemniczą noc na Dziady, / Można wzywać żywych cienie”, lecz taka Dusza „póki żyje, ust nie ma, / Stoi biała, głucha, niema”. Ten, kto żyje, ale i nie żyje, błąka się na obrzeżach słowa, a to właśnie słowo, modlitwa, wspomnienie o metafizycznej randze („Proszę o troje paciorek”) znaczą dla pokutniczych mar więcej niż „pączki, ciasta, mleczko, / I owoce, i jagodki”. Nie jesteśmy więc sami, bo jesteśmy w słowie, ale i w Słowie, bo Dziady to poema chrystocentryczne. Nie jesteśmy sami, bo Mickiewicz widzi wspólnotę złożoną z trzech królestw: żywych, umarłych oraz tych, którym za pokutę wyznaczono jakiś stan pośredni: czyśćca, obłędu, nieustannego wędrowania na obrzeżach sfer, egzystencji w uzależniających niczym narkotyk iluzjach (czyż wizyta Gustawa u Księdza nie ma czegoś z psychoterapii? A czy glosy w stylu „Kochanek przez sen tylko widzianych mamideł” nie diagnozują patologicznych stanów podobnych derealizacji?). Dziady: kwestia wiary czy obrzędu, życia czy literatury projektującej życie? Communio sanctorum czy nostalgii? Jeśli miarą żywotności paradygmatu romantycznego uczynić światła naszych nekropolii na początku listopada, to okazuje się, że eposem wcielonym są właśnie Dziady. Prawie dwieście lat od pierwodruku pierwszego tomu Mickiewiczowskich Poezyj owo wcielenie dokonało się na ulicach polskich miast w kwietniu 2010 roku. Archetypowy scenariusz narodowego żałobnego obrzędu.

„Kto młody odwiedza groby, / Już z nich na świat nie powróci”. Wielką Improwizację poznałem w klasie maturalnej i szybko nauczyłem się jej na pamięć, a potem dwa razy zagrałem w licealnym teatrze, na deskach pamiętających jeszcze Andrzeja Chyrę (wszakże chodziliśmy do tej samej szkoły). Naśladując Gustawa Holoubka, zagrałem Improwizację dwukrotnie, szargając najświętsze świętości polskiego teatru, bo kto to widział, aby młokos występował w arcydramacie. I w swoje występowanie wierzył. Ale czyż można sobie wyobrazić Konrada inaczej niż jako młokosa wadzącego się z Bogiem? Można, tylko po co? Miałem czarny skórzany płaszcz, pierś zbroczoną posoką, usta ciemne i włosy w kolorze ultramaryny. Zamiast poruszania gwiazd było rozlewanie wody z emaliowanej balii, stąd nazwano mnie potem mistrzem chlapania wodą. W tle wielki brzozowy krzyż i kolega w mundurze Wermachtu. Trochę misterium, trochę groteski.

Ale zanim teatr, przyszło Mickiewiczowskie ukąszenie słowem. Lecz cóż to było za olśnienie! Moc słowa, które stanowiło coś więcej niż tylko tekst literacki. To się zdarzyło po prostu: „Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie / Na gwiazdach jak na szklannych harmoniki kręgach”. Wiele napisano o głębokiej ironii wersów wielkiej Improwizacji, o pysze równania się z Bogiem kogoś, kto swymi słowami nie potrafi uwolnić samego siebie, wyłamać krat, za które wtrąciła go rosyjska i szatańska tyrania, a cóż dopiero zatrzymywać ptaki w locie. I przegrywa. Jednak kiedy czyta się Improwizację, mając osiemnaście lat, to czyta się ją, nie biorąc jeńców, bez zastrzeżeń i z głęboką wiarą w performatywną moc poezji. Widzi się proroka w Konradzie, a nie w Księdzu Piotrze czy w Oleszkiewiczu. Czyta się nieuważnie, jak Gustaw czytał „książki zbójeckie”, nie dostrzegając zawartej w nich przestrogi. Zaślepieni feerią barw kroczymy wraz z Konradem w otchłań, a jego duchowe imię „czterdzieści i cztery” musi pozostać przed nami do czasu zakryte. Gdyby tak nie było, nie mogłoby się dokonać misterium późniejszej przemiany, ponieważ blask komety zatrzymywanej w locie widać tylko w ciemności, kiedy wodzeni jesteśmy na pokuszenie. Bo osiemnaście mieć lat to nie grzech, nawet jeśli później ma się ich nieco więcej, to arcypoemat Mickiewicza domaga się młodego i grzesznego ducha. Augustynowe „uczyń mnie czystym, ale jeszcze nie teraz”, ale jakaż wielkość i jakaż poezja. Tylko młokos zrozumie siłę romantycznego buntu, bo wszakże romantycy umierali młodo. Buntu przeciwko rozbratowi słowa i rzeczy: mam przecież upodabniać się do Chrystusa (to zasadnicze przesłanie mesjanizmu osobowego Dziadów), więc wziąć odpowiedzialność za słowo, mówić tak czysto i z taką wiarą, aby to, co mówię, materializowało się na moich oczach. Teraz i tu. Cóż z tego, że Konrad pojął to tak nieopatrznie i wbrew teologii! Nie ma powodu, aby mu nie wierzyć, bo „on kochał wiele, on kochał wielu”. Błądzi, ale poezja go nie myli i zaświadcza: „Kiedy spójrzę na kometę z całą mocą duszy, / Dopóki na nią patrzę, z miejsca się nie ruszy”. Skoro mówi, to czyni, bo jest Poetą. Ale gdybyż tylko o to chodziło! Komety, choć zatrzymane w locie, są daleko, oko Poety dotyka Drogi Mlecznej, ale kraty celi są blisko. I tu już działające słowo nie radzi sobie tak dobrze. Nazywa Boga „tylko mądrością”, bluźni, więc przestaje stwarzać. Konrad nie wejdzie na drogę metanoi dzięki poezji. Pozostanie tytanem i Orfeuszem, ale nie profetą. Zwycięży inna poezja i inny wzór w osobie Księdza Piotra. Dzięki niemu i Konrad wejdzie na drogę uchrystusowienia, śmierci dla świata koniecznej, aby narodził się Człowiek Nowy (Homo Novus), o którym tyle czytamy w listach św. Pawła.

Konrad ma w sobie coś z gwiazdy rocka, kiedy mówi „Ja mistrz” albo „Milijon tonów płynie; w tonów milijonie / Każdy ton ja dobyłem, wiem o każdym tonie”. Opadanie i wznoszenie się, liryczne jam session, jazzowa synkopa wyobraźni. Wyobraźni? Co ja mówię! To się zdarzyło po prostu i nie ma powodu, aby w to wątpić. Ten osiemnastoletni chłopiec, którego wspominam tutaj z takim rozrzewnieniem, o Mickiewiczu (czyli o wszystkim) nie wiedział prawie nic. Ale wierzył w poezję, a więc w czyn, w to, że nie czyta się bezkarnie. Czytanie prowadzi do utraty albo zmiany imienia (Gustaw- Konrad), ujawnia przeznaczenie niekiedy zamknięte w szyfr („czterdzieści i cztery”), a nieskończone i wielowątkowe otwiera na przeczuwane jedynie części arcydramatu. Coś z tej idei znalazło się w romantycznym numerze tego kwartalnika.

 

 

Józef Maria Ruszar, Na ziemi i w niebie. Szkice o ziemskiej i niebieskiej ojczyźnie Jana Polkowskiego

 

Niezwykła poezja Jana Polkowskiego dzieli się na dwa okresy: 1977–1990 oraz od 2009 do dzisiaj. Dwudziestoletnie milczenie poety spowodowało odnotowanie jego tryumfalnego powrotu tomem Cantus przez niemal wszystkie media.

W zawartości i poetyce twórczości drugiego okresu nie ma większych zmian. Można jednak zauważyć, że jawniej zostały wyeksponowane w niej wątki religijne, a – z racji wieku poety – częściej pojawiają się tu wiersze senilne, naznaczone wspomnieniem, zrozumieniem i uważnym odnotowaniem przemian.

W monografii opracowano kilka najważniejszych tematów tej poezji. Po pierwsze (w dziale „ziemskim”), silny związek z miejscem, przez co należy rozumieć Polskę jako ojczyznę, ale też i „małe ojczyzny”, czyli Nową Hutę, Kraków oraz Tymową, o których mówi rozdział Miejsce poety na ziemi. Szczególnie wstrząsające dzieje powstania młodego miasta, obecnej dzielnicy Krakowa, mają w Polkowskim swego wybitnego herolda.

Do kategorii ziemskiej należą również dwa inne tematy: tragiczna historia Polski, której dramatyczny moment został uwieczniony w tomie Głosy, mówiącym o wydarzeniach grudniowych, oraz kwestia Kresów. Wileńszczyzna to bowiem druzgocące dziedzictwo Polkowskiego – jego ojciec, AK-owiec wyzwalający Wilno w 1944 roku, został zesłany za Ural, a następnie „repatriowany” na tak zwane Ziemie Odzyskane. Pamięć Kresów została odnotowana w rozdziale W prowincji niepamięci. Mityczne Kresy Jana Polkowskiego.

Na dział zajmujący się religijnym aspektem wierszy składają się dwa szkice. Jeden, krótszy, jest interpretacją pojedynczego wiersza Piero della Francesca „Madonna brzemienna”. Jest to wiersz najlepiej ujmujący teologiczne wątki maryjne, a zarazem jeden z wielu portretów kobiecych w poezji Polkowskiego. Drugi rozdział – Żywioły i Duch Święty. Sygnały poezji religijnej w twórczości Jana Polkowskiego – mówi o innym motywie, jakim jest codzienna obecność Ducha Świętego.

W Aneksie opublikowana została skrócona wersja posłowia z tomu Rozmowy z Różewiczem będącego kolekcją wierszy Polkowskiego napisanych jako odpowiedź na wiersze tegoż poety.

Józef Wittlin, Teksty rozproszone, t. 1

 

Eseje Józefa Wittlina to niezwykle ważna część jego spuścizny. Gdyby przyjąć na chwilę – z gruntu niestosowne wobec tak wybitnego artysty pióra – kryterium ilościowe, trzeba by zauważyć, że Wittlinowska eseistyka wielokrotnie przekracza objętością pozostawione przezeń dzieła epickie i liryczne razem wzięte, a równać się z nią mogłaby jedynie działalność epistolograficzna pisarza1. Rangę tej eseistyce nadała decyzja Jerzego Giedroycia, który w 1963 roku doprowadził do opublikowania w Paryżu Orfeusza w piekle XX wieku, zbioru zredagowanego przez samego autora. Tom ten utrwalił w świadomości odbiorców miejsce Wittlina wśród najlepszych polskich eseistów. Był też w chwili pierwszego wydania wymownym znakiem ciągłości polskiej kultury mimo hekatomby drugiej wojny światowej i całkowicie zmienionych po 1945 roku realiów.

Niniejsza książka to zbiór tekstów, który nazwać by można „cieniem” czy „sobowtórem” kanonicznego Orfeusza w piekle XX wieku. Weszły w jej skład wypowiedzi, które nie znalazły się w owym eseistycznym opus magnum i które siłą rzeczy pozostają w jego c ieniu, nawet jeżeli były już wcześniej przedrukowywane w wydaniach książkowych2. Są to wypowiedzi rzadziej komentowane i z całą pewnością mniej znane, choć głębią myśli i wyrazu nierzadko dorównują one tym pomieszczonym w Orfeuszu… Opublikowano w tej edycji teksty, które wtór ują Orfeuszowi…, dopowiadają zawarte w nim myśli albo ukazują drogę dochodzenia pisarza do wyrażonych tam sądów i przekonań. Lektura zebranych tu artykułów pozwala szybko uzmysłowić sobie, że podejmowane przez Wittlina decyzje o tym, które teksty włączyć do Orfeusza…, a z których zrezygnować, nie były uzależnione od jakości i ważkości szkiców. Wiele prezentowanych tutaj „tekstów rozproszonych” to utwory znakomite, wiele z nich to również wypowiedzi niezwykle ważne i sam autor musiał zdawać sobie z tego sprawę. Przypuszczać należy raczej, że do niektórych esejów czy recenzji niewłączonych do Orfeusza… Wittlin po prostu nie miał dostępu w chwili układania całości wyboru, pozostawał wszak w warunkach emigracyjnego odcięcia od bibliotecznych źródeł krajowych. Z kolei inne teksty, pisane już w Ameryce, wymagałyby tłumaczenia z języka angielskiego albo wydawały się – być może – silnie związane z miejscem pierwodruku i nie zostały uznane za dość wymowne w izolacji od oryginalnego kontekstu.

(fragment wstępu, Katarzyna Szewczyk-Haake

 

Jan Tomkowski, Słoneczne gospodarstwo. Szkice o literaturze polskiej, t.1

 

Przedstawiany czytelnikowi wybór prac Jana Tomkowskiego Słoneczne gospodarstwo. Szkice o literaturze polskiej przynosi studia, szkice i drobne artykuły napisane w ciągu minionych czterdziestu lat. Znalazły się tu wyłącznie teksty poświęcone literaturze polskiej. Najwcześniejsze, jeszcze z lat 70. i 80. minionego wieku, dotyczyły mistyki europejskiej i jej recepcji w poezji romantycznej. Już wówczas autor traktował wiek XIX jako całość, poszukując również w drugiej połowie stulecia śladów zainteresowania problemami metafizycznymi, zjawiskami paranormalnymi, teorią snów. Z tego punktu widzenia szczególnie interesującym przedmiotem badań okazała się twórczość Bolesława Prusa. Teksty poświęcone ówczesnej poezji, atakowanej często przez pozytywistycznych krytyków literackich, zmierzały do rehabilitacji pewnego fenomenu artystycznego, niesłusznie zepchniętego na margines. Dopełnieniem studiów nad literaturą polską XIX wieku stały się opracowania poświęcone Miriamowi, Żeromskiemu, Micińskiemu, a przede wszystkim Wyspiańskiemu.

Skupiając się na szeroko pojmowanej literaturze XIX wieku, postrzeganej jako najświetniejsza epoka dominacji książki w życiu człowieka (jej symbolem staje się „Biblioteka” przeciwstawiana „światu”), autor publikował systematycznie swoje przemyślenia dotyczące poezji i prozy XX wieku. Także i w tym przypadku nie ograniczał się do twórczości jednego pisarza, gatunku czy nurtu. Dążył raczej do naszkicowania pewnej całości, dlatego gdy pisał o nowatorach, takich jak w okresie międzywojennym Gombrowicz czy Schulz, nie lekceważył kontynuatorów tradycji, takich jak Dąbrowska. Spośród poetów powojennych analizował najczęściej lirykę Herberta, Grochowiaka, Rymkiewicza. Wiele miejsca w refleksji Jana Tomkowskiego zajął polski esej, od Norwida poczynając.

Badacz literatury XIX i XX wieku okazjonalnie sięgał po tematy nietypowe, analizując nawet twórczość Reja i Kochanowskiego, a także przywołując barwny obraz staropolskiej kuchni uwiecznionej w literaturze.

Tom I zbioru obejmuje szkice na temat literatury staropolskiej, romantycznej, pozytywistycznej, aż do twórczości Prusa. Tom II rozpoczynają analizy na temat dzieł Wyspiańskiego, a kończą szkice o Herbercie.