Odkąd Ilaria Szewczuk-Sznajder została rezydentką Instytutu Literatury, może marzyć o studiach na Akademii Muzycznej w Krakowie. A my możemy cieszyć się talentem uzdolnionej pianistki z Ukrainy.

Odkąd Ilaria Szewczuk-Sznajder została rezydentką Instytutu Literatury, może marzyć o studiach na Akademii Muzycznej w Krakowie. A my możemy cieszyć się talentem uzdolnionej pianistki z Ukrainy.

Niewiele pamięta z pierwszych dni spędzonych w Krakowie. Była za bardzo zmęczona. Zanim dotarła pod Wawel, musiała przedostać się razem z mamą i bratem z zajętego przez Rosjan Chersonia do Winnicy na Wołyniu. Stamtąd udało się jej wsiąść do pociągu jadącego do Opola. W założeniu dla Ilarii Szewczuk-Sznajder, którą znajomi w Polsce nazywają Hilary, miał to być tylko przystanek w drodze do Oslo. Bo właśnie tam wybierała się 16-letnia ukraińska pianistka, laureatka wielu konkursów międzynarodowych, stypendystka prezydenta miasta Chersonia oraz Związku Ukrainek w USA.

– Kiedy wybuchła wojna, mój tato zaczął pisać do szkół muzycznych w różnych krajach, żeby mnie przyjęły. Jako jedna z pierwszych odpowiedziała szkoła w Oslo, do której zdecydowałam się pojechać – mówi Hilary. – Nie dotarłam tam jednak, ponieważ postanowiłyśmy z mamą, że zostaniemy w Krakowie. Okazało się, że mieszka tu rodzina, którą znają znajomi mojego taty i to ona zaprosiła nas do siebie. Było to dla mnie ważne także dlatego, że nasi gospodarze mieli pianino, na którym do dzisiaj mogę ćwiczyć.

Ostatnią lekcję gry na fortepianie w swoim mieście Hilary miała zaplanowaną na 24 lutego. Był to dzień wybuchu wojny. Miesiąc wcześniej wróciła do Chersonia z Moskwy, gdzie uczyła się w college’u przy konserwatorium im. Piotra Czajkowskiego, które przygotowuje uzdolniona młodzież do studiów na tej uczelni. – Kiedy tam jechałam, sytuacja była już napięta, mówiło się o wojnie. Ale w Moskwie nie dało się tego w żaden sposób odczuć. Tam ludzie kompletnie nie wiedzieli, co się dzieje, żyli w swojej bańce, choć na granicy stały już wojska w pełnej gotowości. Gdy wracałam do Ukrainy, tych żołnierzy było jeszcze więcej. Można się było spodziewać, że coś się wydarzy – opowiada Hilary.

Jednak wtedy jeszcze życie w Ukrainie toczyło się w miarę normalnie. Dlatego dziewczyna zdziwiła się, kiedy obudziła się rano i zobaczyła w swoim domu przez na wpół otwarte oczy znajomych rodziców. Nie wiedziała, o czym rozmawiają do momentu, kiedy do jej pokoju wszedł tato i powiedział, co się stało. Oczywiście, o lekcji pianina nie mogło być już mowy. Cała rodzina stała przy oknie i z przerażeniem patrzyła na przelatujące rakiety.

– Z naszego okna widzieliśmy, jak bomby spadają gdzieś w  okolicy Mostu Antonowskiego. W pierwszym miesiącu nikt prawie nie spał. Trudno zasnąć, kiedy w pobliżu coś wybucha. Nie mogliśmy schodzić do schronu, bo w naszym domu nie ma piwnic. Wiadomości czerpaliśmy z internetu, a filmy  jak w kinie same wyświetlały się nam za oknem. Ale to nie były miłe obrazy. Mieliśmy też problemy z jedzeniem. Na początku sklepy były zamknięte, a jak je w końcu otworzono, to ludzie rzucili się i wszystko wykupili. Zostały puste półki – wspomina Hilary i dodaje:

– Ktoś z byłych moskiewskich przyjaciół napisał do mnie, że mam przestać wierzyć naszym wiadomościom. Odpisałam, że wystarczy mi, że wierzę własnym oczom. Chodziliśmy na wiece, mama robiła plakaty, na których był napis „Chersoń to Ukraina”. Podczas tych marszów Rosjanie nam grozili, strzelali w powietrze. Chciałam pójść do obrony terytorialnej, ale miałam wtedy tylko piętnaście lat, więc nie mogłam.

W końcu, po dwóch miesiącach życia w zagrożeniu, rodzice Hilary podjęli o decyzję o wyjeździe. Ojciec nie mógł opuścić Ukrainy, ale ona z mamą i młodszym o 10 lat bratem postanowili szukać schronienia gdzie indziej. Jednak najpierw całą rodziną wsiedli do samochodu i pojechali do Winnicy, skąd wiedzieli, że odchodzi pociąg do Polski.

– Wyruszyliśmy z domu około 5 rano. Jechaliśmy przez most, o którym mówiono, że jest zaminowany, ale na szczęście nie był. Musieliśmy przekraczać punkty kontrolne, które Rosjanie ustawili przy wyjeździe z miasta. Na zawsze zapamiętam tłuste twarze żołnierzy z karabinami, którzy oglądali nasze auto i nas w nim. Pytali, dokąd jedziemy, a tato tłumaczył im, że do rodziny na Wołyniu. Chcieli nas przeszukać, ale w końcu tego nie zrobili – Hilary przywołuje wspomnienia, w których pojawiają się też pobocza drogi i ciała leżące pośród spalonych samochodów.

Polska okazała się dla młodej pianistki bardzo przyjaznym miejscem. Najpierw poszła do Szkoły Muzycznej przy ulicy Basztowej, ale tam zrozumiała, że jest na trochę innym poziomie. Dlatego zdecydowała się uczyć on-line w szkole ukraińskiej, w której kończy teraz 11 klasę.  Po zdaniu matury chce dostać się na Akademię Muzyczną w Krakowie.

Hilary jest obecnie stypendystką Instytutu Literatury. Kiedyś znajoma  zapytała się jej, czy chciałaby zagrać w nim koncert. Zgodziła się od razu. Salon wypełniła publiczność, a młoda pianistka wykonała bez tremy Fugę Jana Sebastiana Bacha, Fantazje Wolfganga Amadeusza Mozarta i Nokturny Fryderyka Chopina.

– Kiedy wychodzę na scenę, jestem spokojna. Uczono mnie, iż profesjonalizm polega na tym, że kiedy się nawet pomylę, to muszę z tego zrobić walor – przyznaje pianistka, której występ tak spodobał się publiczności i dyrektorowi Instytutu Literatury, dr Józefowi Marii Ruszarowi, że zaproponował jej rezydencję artystyczną. Dzięki pieniądzom, pochodzącym z projektu przeznaczonego dla twórców z Ukrainy, nastolatka może się utrzymać w Polsce. W zamian daje w Instytucie koncerty, grając też podczas spotkań z pisarzami. Sama pisze również eseje o muzyce.

– Nie wiem, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Mam marzenia takie jak wszyscy ludzie, na przykład o renesansowej wilii w Toskanii – śmieje się nastolatka. – Ale tak na serio, to myślę o tym, żeby zostać w Europie, tu się rozwijać i koncertować. W Chersoniu jest teraz trochę spokojniej niż było, jednak wokół miasta wciąż toczą się walki. Nie chcę tam na razie wyjeżdżać, choć w Krakowie zostaję sama, bo mama z bratem wraca do Ukrainy, do taty, który mieszka teraz w Równem.

Jakiś czas temu o Hilary Szewczuk-Sznajder przypomniała sobie moskiewska uczelnia. Dostała z niej test, w którym miała odpowiedzieć na kilka filozoficznych pytań. Napisała na nim „Sława Ukrainie” i odesłała go z powrotem.

 

Tekst: Eliza Tropke