O specyfice polskiego komiksu i o tym, jak odbierany jest on na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu we francuskim Angoulême – największej tego typu imprezie w Europie – rozmawiają: Michał Gliński,  Paweł Chmielewski, Rafał Szłapa.

 

Michał Gliński: W tym roku odbyła się 50. edycja Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Angoulême. Wzięli w niej udział także polscy twórcy. Jaka jest ranga tej francuskiej imprezy?

Paweł Chmielewski: To największy tego typu festiwal w Europie. Rozrósł się on na tyle, że stał się czymś w rodzaju marki kulturowej. Francuzi mówią, że komiks to dziewiąta sztuka, ważna dla nich z punktu widzenia artystycznego, kulturowego, ale też politycznego i społecznego.

Rafał Szłapa: Samo Angoulême jest miastem w jakiś sposób komiksowym, pełnym komiksowych murali, na które można się natknąć, błądząc po jego uliczkach. W okresie festiwalu widać, jak to miasto żyje komiksem.

Paweł Chmielewski: Oczywiście najważniejsze są przestrzenie targowe, gdzie swoje stoiska ma kilkaset wydawnictw i ponad tysiąc twórców. Artyści spotykają się z czytelnikami, rozmawiają, robią wrysy, czyli autografy specjalnie rysowane dla odbiorców. Poza tym można tam zobaczyć wyjątkowe, wręcz monumentalne wystawy.

Michał Gliński: Jakie wrażenia wynieśliście panowie z konkretnych stoisk?

Paweł Chmielewski: Mnie najbardziej podobała się wystawa „Rock! Pop! Wizz!”, która nie była wystawą stricte komiksową. Można by ją nazwać „muzyką w komiksie” albo „muzyką w ilustracji”. Przenikały się tu różne rzeczywistości: komiks, ilustracja, okładka płytowa, plakat, muzyka, wideoklip.

Michał Gliński: Rzeczywiście, fajne jest to, że na imprezie o takim statusie nie pilnuje się już puryzmu gatunkowego czy formalnego, tylko rozpatruje komiks intertekstualnie, różne sztuki tu ze sobą korespondują.

Rafał Szłapa: Tak, zauważyłem to także podczas poprzednich edycji festiwalu. Przyznam, że jak się tam znalazłem, to pierwsze wrażenie miałem takie, że jestem w komiksowym raju. Samo Muzeum Komiksu zawróciło mi już w głowie. Ekspozycje są tam świetnie przygotowane. To nie są tylko ściany obwieszone planszami komiksowymi, ale miejsca tak zorganizowane, że dają wręcz namiastkę zaglądania twórcy przez ramię podczas pracy. To jest fantastyczne, ale też bywa przytłaczające. Każdy autor komiksu jedzie tam z nadzieją, że może ktoś się nim zainteresuje, może ktoś kupi jego rysunki… A potem przechodzi przez te wszystkie ekspozycje, przez niekończące się namioty, gdzie sprzedawane są komiksy, i nagle się okazuje, że przywieźliśmy drewno do lasu, bo oni to wszystko już mają.

Michał Gliński: A czy ten ogrom festiwalowych prezentacji pozwala wyłowić nowe trendy, nurty, które się tam rozwijają?

Paweł Chmielewski: Po to jest też ten festiwal. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie wystawa Philippe’a Druillet. To człowiek-ikona, współzałożyciel bardzo istotnego dla rozwoju komiksu i narracji graficznej czasopisma „Metal Hurlant”, który funkcjonuje w sferze komiksu i ilustracji nurtu science fiction. Pierwsza część ekspozycji prezentowała jego prace, natomiast paręset metrów dalej, w olbrzymiej, gotyckiej sali niegdysiejszego klasztornego pomieszczenia były wyświetlane videoarty związane z jego komiksami. Towarzyszył temu podkład muzyczny elektro-gotyckiej grupy Zombie Zombie. Razem tworzyło to niesamowity, filmowo-komiksowy performance. Myślę, że to będzie kolejny trend w sposobie prezentacji komiksu. Drugą rzeczą, jaka dała się zauważyć w Angoulême, był „atak Azji”. Tamtejsze komiksy w zasadzie dominują obecnie na księgarskich półkach.

Michał Gliński: Czy w przypadku „ataku azjatyckiego” mamy do czynienia z inną stylistyką komiksów?

Rafał Szłapa: Nie sądzę. Myśląc o komiksach z Azji, myślimy oczywiście stereotypowo o postaciach z wielkimi oczami. Oni jednak potrafią uprawiać sztukę komiksu w bardzo różnorodny sposób. Specyficzny natomiast dla Azjatów jest sposób prowadzenia narracji. Jest ona nieco wolniejsza, skupiona na detalu. Przykładem mogą być „Gwiezdne wojny”, które popularne są szczególnie na rynku amerykańskim. Widziałem ich komiksową adaptację w stylu japońskiej mangi. Scena zniszczenia Aldeeranu przez Gwiazdę Śmierci jest tam rozpisana na czternastu stronach. To mniej więcej obrazuje, jak twórcy mangowi postrzegają rzeczywistość, jak rozbijają ją na czynniki pierwsze. Można się w tym dopatrzeć szacunku dla chwili, momentu.

Paweł Chmielewski: Na mnie, jako na człowieku, który nie rysuje, robi wrażenie japońska precyzja i pracowitość, wynikająca – jak się domyślam – z tradycji kaligrafii.

Rafał Szłapa: Ma ona również korzenie w drzeworycie japońskim.

Paweł Chmielewski: To ciekawe, ale pierwsze reakcje Europejczyków na drzeworyt japoński, sprowadzały się do jednego zdania: „Jakie to jest brzydkie”. Musieliśmy się dosyć długo oswajać ze stylistyką japońską, która teraz zaczyna zwyciężać. Jedna z trzech wystaw japońskich na festiwalu poświęcona była panu Ikegami. To jest autor urodzony bodaj jeszcze na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych. U niego, jak i u wszystkich starszych twórców japońskich widać, że podejmują oni próby, często bardzo udane, połącznia rodzimej tradycji z symboliką europejską. U Ikegamiego polega to na tym, że bierze on pewne motywy znane z mitologii, Biblii, czyli z tradycji śródziemnomorskiej i judejskiej, a następnie je przetwarza na ikonografię japońską. Motyw piety, motyw wygnania z raju, motyw Abrahama wkłada w japońską rzeczywistość. Na przykład zamiast Chrystusa jest umierający ronin; zamiast Adama i Ewy jest samuraj, który prowadzi do ogrodu swoją żonę, bądź gejszę. W latach 60. i 70. Europejczycy zaakceptowali twórców japońskich, bo znajdywali u nich bliskie im tropy. Kiedy sztuka japońska została „obłaskawiona” i zaczęła zdobywać popularność, Japończycy mogli już pokazywać na Zachodzie rzeczy bardziej tradycyjne. I to też była ewolucja, która doprowadziła do tego, że na siedem wielkich wystaw w tym roku w Angoulême trzy były związane z artystami japońskimi.

Michał Gliński: W Angoulême dało się zauważyć słabości reprezentacji amerykańskiej. Dominował zdecydowanie bardziej komiks frankofoński – z Francji, Belgii, Kanady, ale też iberoamerykański z Hiszpanii.

Paweł Chmielewski: Było to widoczne na wystawach, w ilości zdobywanych nagród i wreszcie – rzecz powiedziałbym czysto marketingowa – w dostępności darmowych wydawnictw. Widać to było też w liczbie spotkań z twórcami azjatyckimi, frankofońskimi i iberyjskimi, a także podczas paneli dyskusyjnych. To jest dowód na to, że właśnie stamtąd pochodzące komiksy odgrywają obecnie najważniejszą rolę i to z nimi należy się ścigać. Robią to Skandynawowie, którzy już jakiś czas temu uświadomili sobie, że za 25, 30 lat nie będzie ani jednego rysownika szwedzkiego. I wtedy zaczęto na dużą skalę wspierać tamtejszych twórców, organizować akcje promocyjne i wyjazdy na wszystkie możliwe festiwale, wydawać katalogi w kilku językach i je rozdawać, zapraszać na spotkania… Taka mrówcza, tytaniczna praca, której efektem jest to, że w tym roku Szwedka zdobyła nagrodę w kategorii młoda nadzieja komiksu europejskiego.

Michał Gliński: Nawiasem mówiąc, te nagrody w Angoulême też są dosyć ciekawe właśnie pod kątem promowania samego medium. Przyznawane są one w bardzo niskich kategoriach wiekowych, zauważany jest choćby komiks dziecięcy.

Rafał Szłapa: A także opowieści autobiograficzne. Często są to rzeczy z pogranicza pamiętnika.

Paweł Chmielewski: Jeżeli szukalibyśmy jakiegoś literackiego tropu, to powiedziałbym, że to są komiksy proustowskie. Można też spotkać bardzo intymne dzienniki. Natomiast nie nagradza się komiksów o superbohaterach, a także, co może być dramatyczne z punktu widzenia polskich twórców, komiksów historycznych.

Michał Gliński: Ale skoro o polskich komiksach mowa, to jeśli patrzy się na polską reprezentację w Angoulême, rodzi się taka kibicowska pokusa, żeby porównać z innymi nasze miejsce w tabeli. Nie proszę oczywiście panów, byście krytykowali kolegów z branży. Chciałbym jednak wiedzieć, jak wypadło nasze stoisko na tle innych? 

Paweł Chmielewski: Prezentowaliśmy około setki tytułów. Było to możliwe dzięki wsparciu Instytutu Książki, bo trudno unieść finansowo zorganizowanie takiego stoiska. Kosztowało ono w tym roku 2300 euro, nie licząc dojazdów, noclegów, jedzenia itd. Którego polskiego autora, które polskie wydawnictwo stać, by się tam pokazać bez pomocy mecenatu państwowego?

Michał Gliński: Nurtuje mnie jeszcze kwestia artystyczna. Kto z naszych twórców zaistniał na francuskim festiwalu?

Paweł Chmielewski: W Angoulême nagrodzono dwie autorki: Marię Rostocką i Marzenę Sowę. Pierwsza z nich była w ubiegłym roku nominowana za swój album „Koniec lipca”, który został przetłumaczony i wydany we Francji. Druga otrzymała w tym roku, jako scenarzystka komiksu adresowanego do szkół Grand Prix Mały Pajączek. Obydwie autorki związane są z Francją, obydwie posługują się bardzo dobrze językiem francuskim i obydwie znalazły tam wydawców. Poza tym Francuzów zainteresowały stworzone przez nie historie, które dla zachodniego czytelnika okazały się ciekawe i egzotyczne. Dlatego uważam, że na rynku frankofońskim popularność mogą zdobyć tylko ci polscy twórcy, którzy będą tworzyli coś niesamowicie oryginalnego, co tematycznie tamtego wydawcę i odbiorcę zaskoczy, albo ci, którzy podepną się pod wielką, międzynarodową franczyzę. To jest przykład Bartosza Sztybora i Jakuba Rebelki, którzy tworzą dla takich marek jak „Wiedźmin” czy „Cyberpunk”.

 

Michał Gliński: Na pewno we Francji zaistniał też Przemysław Truściński, którego wystawę można było zobaczyć w tym roku na festiwalu. Czy ten twórca jest już dobrze rozpoznawalny?

Paweł Chmielewski: Jego „Andzia” w Polsce ma już swoją markę, zdobywa ją też na Zachodzie. Jej autor stworzył coś, co można określić jako hybrydę, artbook, w którym jest narracja, są doskonale stworzone rysunki, odwołujące się do różnorakich tradycji. Podstawą jest jednak warstwa tekstowa, którą tworzą wiersze Piotra Mańkowskiego z okresu międzywojnia. Trudno tę narrację graficzną wyabstrahować od warstwy tekstowej. Z tego materiału tekstowego wychodzą surrealistyczne, niezwykłe rysunki. Album „Andzia” został przetłumaczony na język francuski i wydany przez francuską oficynę z Bordeaux. Francuzi zrobili mu tam bardzo dużą kampanię i miałem takie wrażenie, że to Przemysław Truściński, oczywiście poza wielkimi gwiazdami, był najbardziej wypromowanym artystą na festiwalu. Może to będzie dobry początek dla polskich komiksów we Francji.

Michał Gliński: W takim razie wyobraźmy sobie, że dysponujemy dużym budżetem i możemy zorganizować na festiwalu w Angoulême genialną marketingowo wystawę, a także stoisko dla polskich artystów komiksowych. Kogo powinniśmy zaprosić? Jakie wydawnictwa, jakie serie komiksowe?

Paweł Chmielewski: Marzyłoby mi się, żeby na takim stoisku zorganizowany był kącik dla małych, niezależnych wydawnictw. Jeśli chodzi o kwestię nazwisk, to na pewno powinien pojawić się Przemysław Truściński. Nie mogłoby zabraknąć także Krzysztofa Gawronkiewicza i Jerzego Ozgi. O nich się mówiło „święta trójca lat 90.”. Zaprosiłbym też Jana Mazura i Jacka Świdzińskiego, reprezentantów komiksu absolutnie minimalistycznego. Ci twórcy wypracowali sobie pewną strategię graficzną prezentacji otaczającego świata, która egzemplifikuje trzy rzeczy. Raz, że jest bardzo zabawna. Dwa, że jest bardzo celna w ocenie polskiego społeczeństwa. Trzy, i chyba to jest miernikiem dobrego dzieła sztuki, powoduje w niektórych środowiskach olbrzymie protesty. Czy to by się Francuzom spodobało? Tak, bo to jest trochę inne i mówi o Polsce.

Rafał Szłapa: Ja mam jeszcze dwa nazwiska – Berenika Kołomycka, której komiksy dla dzieci wychodzą w Egmoncie. Zrobiły one w tym roku ogromne wrażenie na odbiorcach. Podobnie jak prace Joanny Karpowicz, malarki i autorki artbooka „Anubis”.

Michał Gliński: Czy to są rzeczy, którymi możemy zaimponować Francuzom?

Paweł Chmielewski: Jak najbardziej. Widziałem w tym roku wystawę z Quebecu. Pokazywane na niej prace były słabsze od naszych. Natomiast w kwestii „opakowania”, promocji i aranżacji byli niestety o dwie, trzy klasy lepsi. My posiadamy świetny produkt, którego nie potrafimy sprzedać.

Rafał Szłapa: Mamy ogromną ilość bardzo uzdolnionych osób. Wystarczy tylko to wszystko fajnie „zapakować” i fajnie zaprezentować tamtejszemu odbiorcy, ponieważ Francuzi są bardzo zainteresowani Polską. Oni nie chcą fantastyki, tylko naszą odmienność i egzotykę. 

 

Michał Gliński jest krytykiem filmowym i literackim, doktorantem literaturoznawstwa w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UJ i redaktorem „Nowego Napisu Co Tydzień”.

Paweł Chmielewski jest autorem scenariuszy, książek, dramatów, badaczem komiksów i redaktorem naczelny magazynu „Projektor”.

Rafał Szłapa jest grafikiem, ilustratorem, autorem komiksów, w tym cyklu o polskim superbohaterze „Bler”.

 

Rozmowa jest zapisem podcastu Nowy Gramofon przygotowywanego przez Instytut Literatury.

(spisała i zredagowała Eliza Tropke)