W tych dniach Kraków żyje Igrzyskami Europejskimi. Sportowcy opanowali miasto, przygotowując się do startów w kolejnych zawodach. By ostudzić choć na chwilę emocje, przypominamy niegdysiejszego zdobywcę złotego medalu olimpijskiego z 1928 roku. Wówczas to na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie laur zdobył Kazimierz Wierzyński w konkursie literackim towarzyszącym sportowej rywalizacji. Oto fragment książki Wojciech Wencla „Wierzyński. Sens ponad klęską. Biografia poety”, wydanej przez Instytut Literatury. Tom, opisujący m.in. to wydarzenie, znalazł się w tworzonym przez Instytut Kanonie polskim.

Utwory o tematyce sportowej znalazły się w tomie Laur olimpijski, wydanym u Jakuba Mortkowicza w 1927 roku. Piłkarze, sprinterzy, skoczkowie o tyczce, bokser, dyskobol, a nawet zdobywca bieguna południowego zostali tu ukazani jako aktorzy w kosmicznym teatrze – pośród planet i gwiazd, szczytów gór, wiatrów i chmur, kontynentów i oceanów. Wbrew powierzchownym interpretacjom, poeta sławił nie tyle siłę, sprawność i harmonię ludzkiego ciała, ile wysiłek pozwalający człowiekowi przekraczać możliwości własnego organizmu i pokonywać prawa natury. Był to wysiłek fizyczny, ale równocześnie wysiłek woli. Dla Wierzyńskiego sport stanowił jedną z dróg „prowadzących do wyjścia z mielizny życia i rozwinięcia heroicznego charakteru w człowieku” (PamP 213). Dlatego trudno traktować Laur olimpijski jako świadectwo powrotu poety do młodzieńczego witalizmu. Zbiór zapowiadał raczej Wolność tragiczną i szereg tomów wojennych, w których heroizm stał się głównym problematem.

Od 1926 roku działało w Warszawie Towarzystwo Szerzenia Sztuki Polskiej wśród Obcych, któremu przewodził Mieczysław Treter. To on wpadł na pomysł, aby wysłać Laur olimpijski na konkurs sztuki i literatury towarzyszący Igrzyskom Olimpijskim w Amsterdamie. Książeczka została błyskawicznie przetłumaczona na język niemiecki przez urodzonego pod Lwowem Josepha Heinza Mischela i – pod tytułem Der Olimpischer Lorbeer – trafiła pod obrady jury. Początek igrzysk wywołał w Warszawie euforię. We wtorek 31 lipca 1928 roku Halina Konopacka ustanowiła rekord świata w rzucie dyskiem i zdobyła dla Polski pierwszy w historii złoty medal olimpijski. Drugie złoto zdobył w środę wieczorem Kazimierz Wierzyński.

W czwartek o świcie odwiedziła poetę w jego warszawskim mieszkaniu dziennikarka bulwarowego „Wieczoru Warszawskiego”. Przed godziną dziewiętnastą wyszły spod pras drukarskich egzemplarze gazety z wielkim nagłówkiem na drugiej kolumnie: Laur olimpijski na skroniach autora „Lauru olimpijskiego”. Mniejszą czcionką wydrukowano cytat z Wierzyńskiego: „Weźcie me serce: dziś ono jest wszystkich was i niczyje”. Za ilustrację posłużył zabawny portret poety autorstwa etatowego karykaturzysty elit II Rzeczypospolitej Zdzisława Czermańskiego.

Żywo napisany reportaż nie tylko rejestrował nastrój złotego medalisty, jego poglądy na temat sportu i problemy z gwałtownym wzrostem popularności, ale i odsłaniał przed czytelnikami wnętrze mieszkania przy ulicy Hożej 37:

Mieszka w ponurej, odrapanej kamienicy, a z okna jego pracowni widać ciasne, smutne podwórko. Nic go to jednak nie obchodzi. Ma przecież błękitną duszę, a „słońce jak monokl złoty” nosi w oku…

Wczesnym rankiem dzwonię nieśmiało. Otwierają się drzwi i zaraz rozlega się dziki okrzyk.

– Na Boga! Proszę na mnie nie patrzeć. Chwilę. Chwileczkę…

Tupot nóg, jakby Nurmi biegł do mety przez przedpokój. Zamykam oczy. Mija parę sekund.

Z przyległego pokoju wychodzi już wolnym krokiem młody, wysoki pan w okularach amerykańskich, które na próżno usiłują nadać mu wygląd poważnego gentlemana. Zza szkieł śmieją się jasne, dziecinne oczy.

– Wywiad? Dobrze… Doskonale… Chodźmy do gabinetu. (Pokoik taki mały, dwa kroki wzdłuż i wszerz…). Siadam na sofie nakrytej barwnym kilimem. Nad biurkiem wisi piękny portret żony poety, artystki Kojałłowiczównej.

– W nocy miałem „urwanie głowy” z depeszami, a od rana rozdzwonił się telefon. Ale nie wywołujmy wilka z lasu…

– Trrr… – odzywa się sprowokowany czarny potworek, stojący na biurku.

– Aa… to pan prezes. Dziękuję. Dziękuję. Tak. Tak. Raz jeszcze… Dowi…

Poeta o twarzy greckiego bożka, opalonego na warszawskiej plaży, odkłada słuchawkę.

– No więc służę… O Boże! Trzeba coś inteligentnego powiedzieć. Ale co?…

Opanowując tremę, formułuję na gwałt pretensjonalne pytanie:

– Kiedy się panu objawiła poezja sportu?

– Za moich młodych lat – w najwspanialszym mieście Polski. W Stryju… Tam poznałem urok pływania, skoku w dal i footballu…

– Sport jako wykładnik radości życia?

– Raczej widzę w nim pewną formę bohaterstwa i współczesnego prometeizmu… Dusza szybko-biegacza, który mdleje u celu, zawiera ten sam pierwiastek bezinteresownego bohaterstwa, które gnało Amundsena do bieguna… Pytają się ludzie – po kiego licha naraża się człowiek na niebezpieczeństwa i trudy. Co mu z tego przyjdzie… Ależ w tem właśnie tkwi głębokie znaczenie sportu. Idealizm, bezinteresowność, ofiary… Ponadto uważam sport za świetną szkołę charakterów.

– Trrr… – odzywa się telefon.

– Dziękuję panu dyrektorowi – dziękuję – a to pan, panie pośle. Bardzo, bardzo dziękuję… ja dłużej nie mogę… hm… wywiad…

– Który sport – pytam – zawiera najwięcej pierwiastku bohaterstwa?

– Lekka atletyka, która… – masz tobie! Znowu telefon.

– Ach tak… Oczywiście… Dziękuję za kwiaty… Tak… Do widzenia…

– Jakże się pan czuje w skórze popularnego człowieka? – próbuję znów nawiązać wywiad.

– Jak osioł. Oj! Proszę tego nie pisać! Niech pani powie, że jestem człowiek strasznie „serjo”. Proszę wspomnieć o okularach…

– Więc pomówmy o Olimpiadzie.

– Cieszę się z wyróżnienia Polski. Jeśli i wioślarze i kolarze spełnią nasze nadzieje, to będziemy mieć około 25 punktów. Dzielna Konopacka – nasza polska sport-woman z duszą poetki przyniosła nam szczęście. Talent. Prawdziwy talent. Miło mi jest, że to ja wyprowadziłem ją w szranki polskich poetów[1]. […]

Laur olimpijski pisałem dwa lata temu. […] Poemat o Nurmim skomponowałem między dwoma łykami herbaty…

Pod koniec wywiadu telefon tak się rozhałasował, że laureat olimpijskiej nagrody zaczął rwać sobie włosy z głowy.

– Zwariować można! Ach to pan… (Laureat mrugnął wesoło okiem: – Wydawca!…).

– Tak? Chcecie puścić nowe wydanie Lauru olimpijskiego. W Krakowie? Ja tu mam wywiad w tej chwili. Powiedzieć, że pan jest szczęśliwym wydawcą, który lansował aż dwóch laureatów. Dobrze. Niech… „Wieczór” wspomni, że to właśnie Mortkowicz jest tym wydawcą…

Dzwonek do drzwi.

– Proszę pana, bo przynieśli kwiaty.

Pokojówka Rózia wnosi olbrzymi bukiet pąsowych róż.

Telefon…

– Nie. Już teraz chyba nie odezwę się. Co?

– Musi pan! Jest pan dzisiaj trochę publicznym człowiekiem. Wszyscy się panem rozporządzają. […]

Kilka dni później Wierzyński był już w Amsterdamie. Zamieszkał w pensjonacie przy ulicy Pietera de Hoocha, skąd codziennie jeździł na stadion albo do kwater polskich zawodników. Optymistyczna prognoza dotycząca dorobku punktowego biało-czerwonych nie sprawdziła się. W końcowej klasyfikacji drużyn narodowych Polska zajęła piętnaste miejsce. Zdobyte przez poetę trzy punkty pozwoliły jednak wyprzedzić Japonię, Austrię i Estonię. W ciągu dwóch lat Laur olimpijski doczekał się edycji francuskiej, włoskiej, rosyjskiej, bułgarskiej, jidisz, greckiej i łacińskiej. Również dla Polaków – zwłaszcza dla tych, którzy od czytania poezji woleli lekturę brukowców – Wierzyński był odtąd głównie olimpijczykiem.

Zanim jednak igrzyska dobiegły końca, złoty medalista w kategorii liryki zdążył odwiedzić w wiosce olimpijskiej Halinę Konopacką i wręczyć jej bukiet róż od pułkownika Ignacego Matuszewskiego. Serdeczny przyjaciel poety intensywnie zabiegał wówczas o względy pięknej dyskobolki, co zaowocowało ich ślubem w grudniu 1928 roku. Rok wcześniej Matuszewski uzyskał od Stolicy Apostolskiej dokument stwierdzający nieważność małżeństwa ze Stanisławą Kuszelewską. Zapewne pomogły mu w tym znajomości zawarte podczas pracy na stanowisku attaché wojskowego w Rzymie, bo istotnych powodów do anulowania sakramentu nie było.

 

*

Kanon Polski to największy projekt wydawniczy w naszym kraju, który od kilku lat przygotowuje Instytut Literatury. Obecnie obejmuje on około stu pozycji, wśród których znalazły się utwory literackie, monografie, naukowe opracowania i teksty krytyczne. Są to zapomniane, albo mało znane utwory pisarzy emigracyjnych, ale też takich, którzy pisali w kraju po 1945 roku, zmagając się z cenzurą lub też publikując jedynie w drugim obiegu.

 

Zdjęcie: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Autorka tekstu: Eliza Tropke