Werdykt
Po długiej pracy analitycznej i zapoznaniu się z 260 zgłoszonymi pracami Jury organizowanego przez Instytut Literatury konkursu literackiego Dziennik pandemiczny w składzie:
dr Małgorzata Peroń
dr hab. Roman Bobryk
prof. Michał Januszkiewicz
prof. Piotr Müldner-Nieckowski (przewodniczący)
postanowiło przyznać:
nagrodę główną (honorarium w wysokości 5000 PLN) zdecydowanie najlepszej pracy
Walerego Butewicza pt. Dziennik pandemiczny
oraz dwie drugie nagrody ex aequo (honoraria w wysokości 3000 PLN) pracom:
Jacka Adamczyka pt. Dziennik wiosny 2020
oraz
Miłosza Tomkowicza pt. Pandemiumium. Dziennik zarazy
Jury podkreśla, że wszystkie nagrodzone utwory mają duże walory literackie i (albo) poznawcze, również językowe. Wszystkie nagrodzone prace zostaną wydane drukiem
Ponadto Jury postanowiło przyznać 34 równorzędne wyróżnienia (honoraria w wysokości 500 PLN) następującym Autorkom i Autorom, których teksty – w całości lub we fragmentach – zostaną opublikowane w pokonkursowej antologii albo na portalu NowyNapis.eu:
- Paweł Bień
- Dominika Chmiel
- Iwona Czerwieńska
- Hanna Czogalik
- Aleksandra Dańczyszyn
- Dominika Filipowicz
- Klaudia Górska
- Maciej Grzenkowicz
- Elżbieta Isakiewicz
- Aleksandra Jarębska
- Sylwia Jaworska-Domagała
- Iwona Karczmarek
- Renata Kochan
- Lidia Kowalczyk
- Bartosz Kozdęba
- Maria Kuszyńska
- Alicja Lampa
- Mirosław Laszczak
- Izabela Łapińska
- Dorota Malina
- Alina Markulak
- Małgorzata Mazana
- Lesław Obłój
- Marta Pietraszek
- Agnieszka Rykowska-Kowalik
- Mariusz Sambor
- Katarzyna Sikora-Borowiecka
- Tomasz Stokowski
- Lidia Struzik
- Marek Strzała
- Marek Szewczyk
- Izabela Szolc
- Sebastian Wojdyło
- Katarzyna Zielińska
Laudacje
O Dzienniku pandemicznym Walerego Butewicza
Walery Butewicz skorzystał z okazji epidemii koronawirusa 2020 roku oraz konkursu na jej dziennikowy opis i napisał żywiołowy tekst, co do którego systematycznego prowadzenia można mieć pewne wątpliwości. Ma on strukturę do dziennika mało podobną, ale to nas specjalnie nie zajmuje wobec tego, że jego budowę konstruuje narzędzie iście budowlane – język.
Tak, za pomocą języka – nieraz to się przecież okazało w historii literatury – można budować wszystko, co się zechce, na przykład światy równoległe, przyszłe lub przeszłe. Dlaczego autor nie mógłby więc stworzyć takiego, który opowiada o tym, co tu i teraz, ale odwrotnie, przeciwnie, z ukosa i dystansu?
Nie znam życiorysu autora, ale się domyślam, że jego podstawy językowe nie są tylko polskie. Już we wstępie pojawiają się gry słowne, których metodę (nie same te wyrażenia) spotykamy na przykład w twórczości współczesnych pisarzy ukraińskich. Są też świadome zaburzenia szyku wyrazów w zdaniach albo pewne drobne lecz zauważalne, urocze skrzywienia składni, delikatne odejścia od standardów semantyki. I te stworzone specjalnie dla nas nazwy: dnoc (dzień plus noc), zabawy miesięczne: „wtorniedziałek”, „środbota”, „marcepad”, „kwieździernik”, albo metafory i sentencje: „małpa zepsuła się, jak stała się człowiekiem”; „piszę do szuflady, ale ona mi nie odpisuje”; „oko zaopatrzności”.
Pojawiają się już w pierwszych zdaniach utworu i pokazują, że autor nabierał umiejętności słowotwórczych tam, gdzie znani mi ukraińscy poeci Andrij Bondar czy często nawiązujący do Zbigniewa Herberta rzeźbiarz Aleksander (Sasza) Overczuk albo Oksana Zabużko.
Jednak Butewicz jest inny, moim zdaniem ciekawszy. Wnosi bowiem do literatury polskiej to, co kiedyś dawali Joseph Conrad poetyce angielskiej czy Vladimir Nabokov francuskiej i amerykańskiej – własne brzmienie, własny dowcip językowy, nowe słowa, pewne rekonstrukcje lub renowacje frazy.
Nie tylko jednak o dowcipne projekcje i celne paremie, ani nawet o swoisty klimat opowieści tu chodzi. Tekst faluje, nabiera mocy, słabnie, aby znów się wznieść – bo jest to ciągła próba protestu przeciwko zastanej rzeczywistości, schematyzmowi, brakowi rozsądku. Skrzy się od akcentów i zwrotów akcji.
Powierzchnia utworu ułatwia czytanie, ale w głębi dzieje się poważniej i jeszcze mocniej. Pojawia nam się obraz świata, jaki doskonale znamy, ale którego bez wątpienia nie zauważamy, bo go na co dzień nie chcemy. Świat pandemiczny nie tylko z powodu koronawirusa. To świat wymagający, w którym powinniśmy być pożyteczni, zdrowo myślący, empatyczni, tylko nie wiemy, jak to uczynić, bo czego się nie dotkniemy, od razu się psuje.
Utwór Walerego Butewicza to dzieło niewielkie, ale wybitne.
prof. Piotr Müldner-Nieckowski
O Dzienniku wiosny 2020 Jacka Adamczyka
Jacek Adamczyk skorzystał z konkursu i napisał tekst, o którym prawdopodobnie myślał już dawniej. W utworze jest co najmniej kilka sugestii, które na to wskazują, a do najważniejszych należy moment, w którym autor przygląda się zachowanym w pamięci śladom po znanych mu memuarach. Tak, pisarz zagłębia się w sobie, tak jak już kiedyś to planował.
Nie zadaje sobie jednak trudu, żeby opisywać szczegóły bytu, życia domowego i ulicznego, publicznego ani nawet rodzinnego, sięga tylko do najważniejszych wskaźników rozpoznawczych pojęć i materii, żeby wiadomo było, że to wszystko dzieje się w jakimś naczyniu, w przestrzeni, która mimo wszystko ma pewne granice.
Nie interesuje go, czy czytelnik wie, o czym lub o kim mowa (z wyjątkiem narracji głównej, bo jest pisana w pierwszej osobie). Odbiorca nie orientuje się również, czy jest w stanie poprawnie odczytywać intencje, aluzje, nawiązania intertekstualne.
To najważniejsza cecha tej prozy – wodzenie czytelnika za nos po to, aby się nauczył niedawania się za nos wodzić. Cecha prozy korzystającej ze schematu diariuszowego tylko na zasadzie pretekstu i mechanizmu biurkowego, w którym są szuflady dla obszarów tematycznych. Autor ironicznie pisze, że staje się „dziennikarzem”, czyli specem od dziennika. Na półki szafy wrzuca kartki luźno powiązane z pokazaną w tekście aktualną datą i prawie wcale z tym, co się dzieje za oknami, w mediach, szkołach, biurach.
Kto wytrzyma pierwszych dwadzieścia stron, a więc tyle, ile na przykład w dobrze zapowiadającej się powieści, ten nie powinien żałować, bo dalej to się rozwija w kierunkach już przygotowanych, zapowiedzianych, do których mogliśmy się nagiąć i przyzwyczaić. Dalej tekst rozwija się jak cierpliwe wychowywanie dziecka, a dokładniej: potomka.
Nadal nie bardzo wiemy, kim jest autor, dogłębnie analizujący samego siebie, bo nawet kiedy jakiś trop się pojawia, to jest natychmiast zacierany, żeby nie pozwolić na rozpoznanie rzeczywistości materialnej w całej prostackiej krasie osoby przedstawianej (czyli autorskiego siebie).
Możemy zgadywać, że autor jest z zawodu artystą, prawdopodobnie plastykiem, którego nader interesujące prace równie prawdopodobnie widzieliśmy w jednej z galerii najzupełniej prawdopodobnie tarnowskich.
To samo z innymi osobami, krytymi za inicjałami, albo sylwetkami okrawanymi do funkcji właśnie potrzebnej do wyrażenia jakiejś myśli. Nigdzie nie ma żadnej istotnej dosłowności, bo autorowi zależy na obrabianiu warstwy duchowej, intelektualnej, logicznej i nielogicznej. Wszystko inne służy jej za podłoże, którym zajmować już się nie trzeba.
Mamy więc atrakcyjne przeglądy lektur, koncepcji, pomysłów i braków pomysłu, ale autor nam te atrakcje sprowadza do sygnałów, niczego nie rozwija dalej niż potrzebna aluzja.
Proza to więc trudna, ale i wciągająca, dająca niesamowity klimat obcowania z tym, czego psychologia jako nauka i praktyka ledwie dopiero dotknęła. I to właśnie pociąga. Czujemy, że wchodzimy do Sezamu. To zachęta, aby zagłębiać się również w siebie, za pomocą zasugerowanych przez Jacka Adamczyka narzędzi, i to nie w celach egoistycznych czy narcystycznych, ale żeby doskonalić wewnętrze (i nigdy już nie mylić go z wnętrzem). Znakomity utwór, choć stawiający czytelnikowi solidne wymagania.
prof. Piotr Müldner-Nieckowski
O Pandemiumium. Dzienniku zarazy Miłosza Tomkowicza
Miłosz Tomkowicz wybrał dla swojego dziennika pandemicznego dość specyficzną formę – nadał opowieści o pierwszych miesiącach pandemii COVID-19 w Polsce postać serii układających się w spójny poemat wierszy. Powstały w ten sposób dziennik jest zapisem przeżyć intymnych rejestrującego podmiotu, a jednocześnie, także za przyczyną wspomnianej formy, zyskuje charakter uniwersalny. Wydaje się, że to właśnie dzięki zastosowaniu mowy poetyckiej z całym dobrodziejstwem jej inwentarza, udało się Tomkowiczowi tak przekonująco pokazać chaos informacyjny towarzyszący pandemii i wewnętrzne rozedrganie człowieka skazanego na funkcjonowanie w ogarniętym nią świecie.
Autor jest wyczulony na wszelkie użycia języka. W swoim dzienniku bardzo sprawnie łączy frazy i tematy zaczerpnięte z przekazów medialnych dotyczących rozwoju koronawirusa w Polsce i na świecie z motywami biblijnymi i mową potoczną. Umiejętnie posiłkuje się przy tym graficznymi środkami zapisu, na przykład segmentując sylaby w taki sposób, by dawały efekt ikoniczny (oddając np. efekt kłopotów ze stabilnością połączenia internetowego), czy konstruując paralele za pomocą grafii wiersza. Tomkowicz na bieżąco komentuje wydarzenia polityczne i problemy, którymi żyje społeczeństwo. Czyni to, posługując się często cytatem lub aluzją (niejednokrotnie doprawiając je ironią), przez co udaje mu się pokazać, że wiele z tych problemów zostaje narzuconych przez dyskurs medialny.
Autor sięga po anegdotę, odwołuje się do technik reportażowych, żongluje konwencjami językowymi, przełamując logikę zdań nieoczekiwanymi, opartymi na skojarzeniu zwrotami. Z całości zaś przebija aura wszechogarniającej rozpaczy powiązana z pewnym przeczuciem chaosu wynikającego z rozpadu dotychczasowego spójnego obrazu świata.
dr hab. Roman Bobryk
Zapraszamy do obejrzenia krótkiej fotorelacji z finału konkursu!