Justyna Hankus – Grisaille o zwykłym osiedlu

Całkiem żywotny denat, jego kumpel Peter Bruegel i cała paleta zazębiających się posępnie sąsiadów – osiedlu Bezpieczny Zakątek nie sposób odmówić puchnącej atmosfery. Czytelnik obserwuje z niepokojem tę kruszącą się, strzeżoną Wieżę Babel, którą z plastyczną precyzją, surrealną elegancją i groteskowym humorem kreśli Justyna Hankus w swoim powieściowym debiucie – Grisaille o zwykłym osiedlu. Dzięki filmowości ujęć i polifonicznej narracji możemy z każdą kolejną sekwencją podejrzeć wnętrza nie tylko mieszkań, ale również głów/serc krwistych, niezwykle ludzkich bohaterów książki. Diabeł spadł z dachu – a to dopiero początek.

 

Laudacja jury:

„Sztuka nie imituje życia. Sztuka antycypuje życie” – ta sentencja, wyimek z esejów Jeanette Winterson, oddaje przesłanie nagrodzonej przez nas powieści. Grisaille o zwykłym osiedlu Justyny Hankus to opowieść wyrastająca z fascynacji sztuką. Sztuką rozumianą jako element wszechobecny w ludzkiej rzeczywistości i z niej wyrastający. Autorka rozpoczyna swoją opowieść ekfrazą obrazu Chrystus i cudzołożnica Pietera Bruegla, a następnie bez żadnego ostrzeżenia atakuje czytelnika plastycznymi opisami przestrzeni. Sposób prowadzenia narracji, wielość bohaterów i obrazów sprawia, że odbiorca może mieć wrażenie udziału w ekspresjonistycznym opisie akcji tworzenia. Justyna Hankus „odmalowuje” losy bohaterów zamieszkujących osiedle Bezpieczny Zakątek. Każde mieszkanie i jego domownicy stanowią element mozaiki, a pisarka układa z ich losów ni to groteskową, ni to surrealistyczną opowieść.

dr hab. Ewa Bartos

 

Jakub Sęczyk – Święta pracy

 

Forma litanii roznosi te wiersze, robi z nich marsze, robi z nich stacje między pierwszą, a drugą zmianą. Wysyła na zaplecza, do magazynów małych i średnich przedsiębiorstw, gdzie nikt nie umie świętować black fridays ani happy hours, a słowo „exelsior” oznacza raczej bojowy środek trujący niż diament. Czy to książka o tym, żeby zjeść bogaczy? I tak, i nie (tylko). Te wiersze są jak kody QR – prowadzą nas do wpływowych przemówień, komicznych animacji, dyskusji o prawie pracowniczym, historii wojny i historii pokoju śanti. Sentyment i smutek są tu ogrywane jako rekwizyty, a realizm jest związany z miejscem, z którego się mówi. Oto jak można angażować „stare” słowa i frazy: podebrać innym wierszom i włączyć we własne manifestacje, w sprawę nowego wiersza, którego język zdradza swoją (i twoją) pozycję.

 

Agnieszka Wolny-Hamkało

 

Tu, w Polsce, w jej polskim, widzę dla dla Jakuba Sęczyka pełną, nową rolę do obsadzenia; rolę Jakuba Sęczyka.

 

Konrad Góra

 

Anouk Herman – right into pod tramwaj

Jeśli wortycyzm czerpał z dynamiki wiru, to fraktalny charakter tych wierszy jest mocno antyhomeomorficzny ze zlewem. Spływają litery, dyssypowane w niekohrentnych frazach. w niezgodzie z regularnymi, homogenicznymi stanami. Podkrytycznie podpięte pod płynnopłciowe ciało.  Pustka tam leży. Dopełnienie też. Dowolna suma podobnie. Aż algebraicznie chce się wprowadzać: łączność dodawania i przekroju, elementy neutralne działań, a także składniki przeciwne, zobojętniające organy; rozdzielność podstawowych operacji oraz przemienność przemnażania. Każda niezerowa część ciała jest odwracalna. Lektura rozrysowuje drzewo Feigenbauma.

 Łukasz Kaźmierczak, Łucja Kuttig

Kosmonauci nośnych haseł. Antologia Nowego Dokumentu Tekstowego 2022

nstytut Literatury zorganizował po raz czwarty jeden z największych w Polsce konkursów na wydanie książki literackiej – „Nowy Dokument Tekstowy”. Jeśli chodzi o poezję, jury w składzie: Rafał Gawin, Anna Mochalska i Łukasz Żurek, spośród dwustu siedemdziesięciu trzech propozycji, nagrodziło dwie – Święta pracy Jakuba Sęczyka oraz right into pod tramwaj Anouka Hermana – i wyróżniło dwadzieścia cztery kolejne. Wszyscy spotykają się w tej anto – to całkiem potężne stężenie pomysłów na literaturę na całkiem małej przestrzeni!

Propozycja Idy Sieciechowicz wyprowadza nas na kopach prosto w kosmos, kitra gwiazdy pod schodami, nonszalancko traktuje czytelniczy oddech i przypomina, że jeśli oniryzm, to przecież dla grozy. Czy światło może tracić znaczenie? Jeszcze jak!

Zdobywca Nagrody Głównej Jakub Sęczyk nęci dojrzałą formą wiersza politycznego – jury pisało w laudacji o zawziętości tej poezji – angst u Sęczyka uzupełniany jest jednak ujmującym liryzmem i humorem, przy intelektualnym przepracowaniu podnoszonych kwestii: Wieczór był późny, lecz śpik wszystkich odleciał.

Mariusz Sambor zakleszcza ścieżki i sny, starannie wybiera proszki i broni globusa przed pijanymi geografami. Niedorealne łamie się okruchem z realnym: nie przepadaliśmy za sobą pogoda zachwyca.

Misza Sagi przypomina, że dość już późnawy kapitalizm jest tak paskudny, jak nam się wydaje. Miks dostojności i nonszalancji frazy skupia w sobie cały smutek popplanety, na której co wchodzi nosem wychodzi kosmosem.

W nostalgiczne nuty uderza również Felix K. Rhau: pamiętasz jak kupiliśmy chochlę do zupy w kształcie potwora z loch ness? Osaczany podmiot tych wierszy wypluje z siebie naprawdę dużo srogiej kminy, zanim dojdzie do kastracji ust.

Kacper Płusa zaprasza na paranoicznego tripa, z którego nie zawróci go nawet harry portier. Po frazie wisielca rzucam w palenisko, żeby było cieplej już żadne weedognicho nie będzie takie samo.

Kamil Plich bezkompromisowym minimalem niesie tylko hasła choć ich i tak nikt nie pamięta, niesie je z kosmiczną precyzją.

Do podmiotu Piotra Piątka łasi się obsesja. Te wiersze uwodzą, zwłaszcza gdy namaczają skarpety w misce z różowego plastiku; uwodzą na tyle, że fraza z autora otwiera tytuł tego wstępu.

Łukasz Pawłowski, podobnie jak Plich, przebiera w słowach, waży je jak skrupulatny diler (to przeważnie zaskakująco dokładni ludzie), a tytuł jednego z kawałków – życie nie jest aż tak ciekawe – jeszcze nieraz zaburczy nam w głowach.

Stoner na pełnym stonerze wjeżdża od Kuby Niklasińskiego. Żeby pomylić wielbłąda z grudą haszu, trzeba by być szejkiem waniliowym? Ja się pytam, autor twierdzi. Kąpiel w trzech kawałkach Niklasińskiego rozbudzi w was jaźniaki rozkoszne jak robaczywe amulety.

U Jolanty Nawrot-Sprysiak spotkamy (przynajmniej na chwilę), ku mojej radości, kultowego Yetiego. Jednocześnie wiersz tak obcy, że chce się wymiotować wprawi was w sążnistą zadumę.

Paragnostyczny vibe pobrzmiewa w wierszach Patryka Nadolnego, a autor udanie balansuje między mityczną czułością a wartkim niepokojem (wszystko by się udało, gdyby nie ta wścibska materia!): niechaj popieści gardła ość jutra.

Mateusz Melanowski za pomocą kilkunastu znaków potrafi zbudować kosmos większy niż Dąb Bartek Światów. Palili i obserwowali – postawa godna aprobującego skinienia.

Siłą puent i kondensacji stoi również zestaw Martyny Łogin-Trendy, która utwierdza mnie w przekonaniu, że krew króla to porządny nawóz. Kwitnie tam sporo śmierci, ale takie jest życie.

Konie, latanie, mądre obrazy – Tomasz Lorenc daje mi konkretne argumenty, żeby do jego propozycji wracać i wracać, również po to, żeby śledzić rytmiczne wzruszenia żuchwy. A cmentarz i wysokie drzewo to faktycznie całkiem iconic duo.

Koledzy [Kamila Kawalca] od chaosu wołają na niego pedant. Ja bym krzyknął: liryczny zawadiaka, ale czy tak robią koledzy? Nie wołaj o moją pomoc gdy zjawiasz się po to żeby wyjeść mi chałkę. Kochany, i się wgryzę, i zawołam, że warto, bo Kawalec zaczyna w piekiełu mieszać chochlą w kształcie potwora z Wieży Gabber.

Kasia Ioffe (autorka motta tego tekstu) to białoruska poetka, której potrzebowaliśmy w polskiej poezji. Językowy luz, naparzająca po buziach witalność i bezwstydny za- chwyt nad pięknym: pod gniotem wieku leży sobie kompozytor z mrowiskiem na twarzy.

Anouk Herman, osoba nagrodzona Wyróżnieniem Głównym, przedstawia nam piosenki o historii przemocy. Nie pieśni, ale ciężkie, gęste, misterne piosenki, chwytające za przełyk, bo źli panowie (dobrzy ojcowie): kupują w kioskach tanie lizaki.

Marcin Hanuszkiewicz w charakterystycznym dla siebie, weirdowym stylu, wciąga nas w kosmiczny horror, nad którym zacmokałby się sam Samotnik z Providence. Niech zagarną cię szczebioty nieznanych dziobów, obce bzyczenia i niemiecko-australijski smok z tytułu.

Ela Galoch snuje dybukowe opowieści, a przewrotne narracje śmieją się fałszywiej niż fagot Izaaka, bo plan jawy przenika się w tym zestawie z przestrzenią zjaw. Ale niebo zawsze przyciąga bardziej.

Ekstremalna świeżość i radosna zajawa bije od wierszy Szymona Domańskiego (pożyczyłem od niego drugą część tytułu wstępniaka). To poezja autentycznie cool, ekstatyczna, zapierające dechy i wypierająca nudę. Posadził- bym autora z Tomkiem Bąkiem i Michałem Mytnikiem, by pogadali w eterze o koszu w liryce. I spodziewajcie się nieokiełznanego, bo ludzie leją się jak długopisy.

Kajetan Czerwiński w elegancki sposób powraca do źródeł konfesyjności. Niespieszne tempo tych wierszy współgra z faktem, że słońce zachodzi dziś najgorzej. Bluesowe napięcie, luźno już było.

Ujmujące migawki metafizyczne znajdziemy u Katarzyny Caryńskiej: Możliwe, że nigdy się nie spotkamy. Przepych zagład spuentujmy z kolei zaczepnym: Dziecinko, a zło?

Swoje loopy ma Tamara Bołdak-Janowska. Odwiedzam się – pisze autorka i bezapelacyjnie trzeba spróbować wbić się tam razem z podmiotką, choć możemy spotkać się z uśmiechniętym butem lub monstrum wierzby.

Z wyblakłością śmierci (konkret) bierze się za bary Jędrzej Bartosik. Zmiecie was klatka, odklepać w niemalowany oktagon!

A Mateusz P. Barczyk umie w inwokacje (piono, siemsonie), tytuły (radek jest na głodzie, więc wciąga zozole – no hit), umie w poezję po prostu: troska to nie jałmużna, to neuron lustrzany. Owszem.

Uff. Tyle nośnych haseł, kosmos fraz potraktowany wybiórczo i zaborczo. Nie  cwaniakować  znaczy – kminić po swojemu. Na tyle sobie pozwoliłem. Znacie koncepcję paliwka jednego z najciekawszych polskich prozaików – Matiego Górniaka? Są takie dzieła, które dają osobom piszącym napęd, przymus niezwłocznego zatrzymania się i napisania własnej literatury. Tym dla mnie są Kosmonauci nośnych haseł.

Na koniec fakt, nie opinia: każdy znajdzie tu coś dla siebie, i kruchy reaktor, i zwykły zjadacz winogron.

Patryk Kosenda