17. numer Kwartalnika Kulturalnego „Nowy Napis. Liryka, epika, dramat” poświęcony jest Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. W pierwszą rocznicę odejścia autora „Zachodu słońca w Milanówku” przyglądamy się jego wielogatunkowej i wielokształtnej twórczości oraz oceniamy krajobraz literacki, jaki po sobie pozostawił.

 

Kwartalnik Kulturalny „Nowy Napis” nr 17

 

RYMKIEWICZ. POLSKA ENCYKLOPEDIA. SŁOWO WSTĘPNE

Ireneusz Staroń

 

Widzę go, jak prześwituje przez burze z deszczu i burze ze słów. Idzie jak wędrowiec z płachtą na głowie na tle alpejskich szczytów i alpejskich błyskawic z obrazów Caspara Davida Friedricha. Pada deszcz, a on chroni się za zdartym płaszczem ze słów. Jest jesień 1829 roku. Wędrują wraz z Adamem Mickiewiczem i Antonim Edwardem Odyńcem ze Splügen do Chiavenny. Wędrują w drodze do wieczności. O takich wędrowcach przy okazji przemoczonych pończoch wieszcza pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w tomie Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze (2018). Skoro o nich pisał, to był tam wtedy z nimi i nie ma powodu w to wątpić. Gdzie zatem odszedł z tej swojej tutejszej egzystencji 3 lutego 2022 roku? Jak będzie tam, dokąd odszedł? A może należy spytać, co miał na sobie in articulo mortis? Twierdził, że ślady naszej tutejszej egzystencji pozostały w naszych tutejszych przedmiotach. Z wyżej wymienionego tomu esejów wynotowuję zatem: „koszulka śmiertelna stambulska” „to ostatni kawałek tutejszego świata, który Mickiewicz posiadał, kiedy umierał. […] [C]oś, co go w ostatnim momencie dotykało”, „usta istnienia, które całują usta nieistnienia”. Wreszcie – „ostatni pocałunek ostatniej rzeczywistości”. Czym się stał dla Rymkiewicza w lutym onego roku?

Jeśli był Mickiewiczem naszej współczesności, to był epoką, całym światem, ontologiczną encyklopedią, opowieścią, przez której usta mówiły nasze Wielkie Duchy, bo był im podobny i my jesteśmy do nich podobni, bo Wielkie Duchy były ziemskimi duchami; bo nasze psychiki, postępki i charaktery były podobne do ich psychik, postępków oraz charakterów. Nasza cielesność, rzeczy małe i wielkie były identyczne z owymi rzeczami, małościami i wielkościami Wielkich Duchów. I każdy z nas będzie miał – tak jak Mickiewicz – swoją „koszulkę śmiertelną stambulską”, niemą tkaninę na nagim ciele, najintymniejszego świadka tego ciała konania, ostateczny artefakt naszej ziemskiej egzystencji. Świadomie nie cytuję Rymkiewicza, a jedynie parafrazuję i kryptocytuję, użyczam jemu swoich ust, ponieważ i on swoich użyczał Mickiewiczowi. Taką hermeneutykę kultury jako rozmowy i współistnienia z umarłymi zawarł JMR na początku eseju historycznoliterackiego (tudzież dygresyjnego naukowego poematu) Juliusz Słowacki pyta o godzinę (1982). Zawarł mimochodem, bo wyłożył w tomie Czym jest klasycyzm (1967). Nie piszę więc ja, lecz JMR pisze przeze mnie i mówić mi każe. To czysty surrealizm, owszem. Albo i nie on, bo archetyp, tożsamościowy wzór, który odłożył się w głębinach mojej psychiki w procesie wielopokoleniowej filogenezy. Naszej polskiej filogenezy konfederatów barskich i powstańców warszawskich i fraszek, i trenów z Czarnolasu, i grzybobrania z Soplicowa. Rymkiewicz pragnął skupić w sobie polskie arche, uczynić ze swojego dzieła antologię poprzedzających go literackich tradycji oraz etosów polskiego republikanizmu, polskiego bezgranicznego umiłowania wolności. Potrzebował do tego liryki, epiki i dramatu, eseju, powieści i traktatu, felietonu, wywiadu i gazetowej połajanki. Nieustannego dygresyjnego poematu, nowych Dziadów, splątanego Żmutu. Wielogatunkowej liryki, różnogatunkowej epiki, wielokształtnego dramatu, bo „Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli”. Potrzebował, bo był z Mickiewicza, bo był ze Słowackiego, z ich barokowo-romantycznego oddechu wolności gatunkowej, bo uwierzył w swoje „czterdzieści i cztery” i w swoją Wielką Improwizację. I w Beniowskiego i w Fantazego, któremu wciąż słowa umierają, więc słów innych szuka. Tylko wówczas „opowieść sama siebie opowiada” – a wiemy to z jego eseju Pierścień Maurycego Prozora. Bo koncept to ruch, czyli życie, słowo rzucone przeciw Nicości, ułożona opowieść przeciw chaosowi. Wreszcie – potrzebował literaryzacji istnienia, przekładalności literatury na życie, zniesienia granicy pomiędzy twórcą a jego dziełem. Mówiono o Różewiczowskiej teatralizacji, o tym jak poeta z Radomska pozował i reżyserował każdą swoją fotografię. A co wyraża oblicze Rymkiewicza? Jak jest tam, d o k ą d  o n o  w y r a ż a?

Nazywał siebie radykalnym postnietzscheanistą. Uważał, że literatura i inne sztuki są poza dobrem i złem, dotykają sfery poza wszelką moralnością: „Sonety krymskie nie są ani dobre, ani złe, nie propagują żadnego dobra, ani żadnego zła, są tylko piękne”. Tak mówił w 2016 roku, kiedy odbierał Nagrodę im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I mówił szczerze. Ale JMR grał też w różne gry, przywdziewał kostiumy: wieszcza, błazna, Bożego szaleńca, konceptysty z ducha panów Paska i Zagłoby. Potrzebował gestu! Aktu o mocy performatywu, bo i Mickiewicz go potrzebował. „Czas, bracie, r o b i ć  p o e z j ą!” – wołał on do Aleksandra Chodźki w liście z 8 lutego 1842 roku. „Czyż to nasza poezja – pisał wieszcz – ma być tylko w książkach, a w nas ma zostać proza, mamyż jak posągi Memnona głos wydawać o wschodzie, nie wiedzieć dlaczego, kiedyśmy martwi i nieruchomi”. Żywioł polityczny Rymkiewicza stanowił naturalną konsekwencję tej postawy. Stąd jego poparcie dla formacji niepodległościowych, sprzeciwiających się postkolonialnej mentalności III RP, jej finlandyzacji w projekcie federacji europejskiej. I wzbudzał kontrowersje światopoglądowej oraz estetyczne, bo i Mickiewicz je wzbudzał. Pragnął lawy, ognia, mocniejszego tętna krwi, polskości odważnej, a nie przyciszonej, silnej swoimi instytucjami, do których zaliczał mądrą publiczność literacką. Pozostawił po sobie projekt najbardziej ambitny: uczynić z czytelników estetów i obywateli. Kiedy patrzę na okładkę jego książki z 1982 roku, wiem, że wciąż pyta o godzinę. I wiem, że jeszcze do nas powróci.

 

Józef Wittlin – Teksty rozproszone, t.2

 

Eseje Józefa Wittlina to niezwykle ważna część jego spuścizny. Gdyby przyjąć na chwilę – z gruntu niestosowne wobec tak wybitnego artysty pióra – kryterium ilościowe, trzeba by zauważyć, że Wittlinowska eseistyka wielokrotnie przekracza objętością pozostawione przezeń dzieła epickie i liryczne razem wzięte, a równać się z nią mogłaby jedynie działalność epistolograficzna pisarza. Rangę tej eseistyce nadała decyzja Jerzego Giedroycia, który w 1963 roku doprowadził do opublikowania w Paryżu Orfeusza w piekle XX wieku, zbioru zredagowanego przez samego autora. Tom ten utrwalił w świadomości odbiorców miejsce Wittlina wśród najlepszych polskich eseistów. Był też w chwili pierwszego wydania wymownym znakiem ciągłości polskiej kultury mimo hekatomby drugiej wojny światowej i całkowicie zmienionych po 1945 roku realiów.

Niniejsza książka to zbiór tekstów, który nazwać by można „cieniem” czy „sobowtórem” kanonicznego Orfeusza w piekle XX wieku. Weszły w jej skład wypowiedzi, które nie znalazły się w owym eseistycznym opus magnum i które siłą rzeczy pozostają w jego cieniu, nawet jeżeli były już wcześniej przedrukowywane w wydaniach książkowych. Są to wypowiedzi rzadziej komentowane i z całą pewnością mniej znane, choć głębią myśli i wyrazu nierzadko dorównują one tym pomieszczonym w Orfeuszu… Opublikowano w tej edycji teksty, które wtórują Orfeuszowi…, dopowiadają zawarte w nim myśli albo ukazują drogę dochodzenia pisarza do wyrażonych tam sądów i przekonań. Lektura zebranych tu artykułów pozwala szybko uzmysłowić sobie, że podejmowane przez Wittlina decyzje o tym, które teksty włączyć do Orfeusza…, a z których zrezygnować, nie były uzależnione od jakości i ważkości szkiców. Wiele prezentowanych tutaj „tekstów rozproszonych” to utwory znakomite, wiele z nich to również wypowiedzi niezwykle ważne i sam autor musiał zdawać sobie z tego sprawę. Przypuszczać należy raczej, że do niektórych esejów czy recenzji niewłączonych do Orfeusza… Wittlin po prostu nie miał dostępu w chwili układania całości wyboru, pozostawał wszak w warunkach emigracyjnego odcięcia od bibliotecznych źródeł krajowych. Z kolei inne teksty, pisane już w Ameryce, wymagałyby tłumaczenia z języka angielskiego albo wydawały się – być może – silnie związane z miejscem pierwodruku i nie zostały uznane za dość wymowne w izolacji od oryginalnego kontekstu.

(fragment wstępu, Katarzyna Szewczyk-Haake)

 

Jan Tomkowski – Słoneczne gospodarstwo. Szkice o literaturze polskiej, t.2

 

Przedstawiany czytelnikowi wybór prac Jana Tomkowskiego Słoneczne gospodarstwo. Szkice o literaturze polskiej przynosi studia, szkice i drobne artykuły napisane w ciągu minionych czterdziestu lat. Znalazły się tu wyłącznie teksty poświęcone literaturze polskiej. Najwcześniejsze, jeszcze z lat 70. i 80. minionego wieku, dotyczyły mistyki europejskiej i jej recepcji w poezji romantycznej. Już wówczas autor traktował wiek XIX jako całość, poszukując również w drugiej połowie stulecia śladów zainteresowania problemami metafizycznymi, zjawiskami paranormalnymi, teorią snów. Z tego punktu widzenia szczególnie interesującym przedmiotem badań okazała się twórczość Bolesława Prusa. Teksty poświęcone ówczesnej poezji, atakowanej często przez pozytywistycznych krytyków literackich, zmierzały do rehabilitacji pewnego fenomenu artystycznego, niesłusznie zepchniętego na margines. Dopełnieniem studiów nad literaturą polską XIX wieku stały się opracowania poświęcone Miriamowi, Żeromskiemu, Micińskiemu, a przede wszystkim Wyspiańskiemu.

Skupiając się na szeroko pojmowanej literaturze XIX wieku, postrzeganej jako najświetniejsza epoka dominacji książki w życiu człowieka (jej symbolem staje się „Biblioteka” przeciwstawiana „światu”), autor publikował systematycznie swoje przemyślenia dotyczące poezji i prozy XX wieku. Także i w tym przypadku nie ograniczał się do twórczości jednego pisarza, gatunku czy nurtu. Dążył raczej do naszkicowania pewnej całości, dlatego gdy pisał o nowatorach, takich jak w okresie międzywojennym Gombrowicz czy Schulz, nie lekceważył kontynuatorów tradycji, takich jak Dąbrowska. Spośród poetów powojennych analizował najczęściej lirykę Herberta, Grochowiaka, Rymkiewicza. Wiele miejsca w refleksji Jana Tomkowskiego zajął polski esej, od Norwida poczynając.

Badacz literatury XIX i XX wieku okazjonalnie sięgał po tematy nietypowe, analizując nawet twórczość Reja i Kochanowskiego, a także przywołując barwny obraz staropolskiej kuchni uwiecznionej w literaturze.

Tom II zbioru rozpoczynają analizy na temat dzieł Wyspiańskiego, a kończą szkice o Herbercie.