Fot. Olga Baca

Rozmawiamy z Grzegorzem Górnym, autorem dramatu „Ojcze mój”, laureatem pierwszego miejsca w organizowanym przez Instytut Literatury konkursie „Nowy Dokument Tekstowy” 2023.

 

Już po pierwszej lekturze pana sztuki można się zorientować, że ma pan świetny słuch teatralny, a dialogi zawarte w dramacie znakomicie mogłyby wybrzmieć ze sceny. Czy ma pan jakieś związki z teatrem?

Nie zajmuję się zawodowo teatrem, lecz czymś innym, zupełnie niezwiązanym z kulturą. Piszę tylko wtedy, kiedy mam na to czas. Ale oczywiście uczestniczę w życiu kulturalnym, a teatr jest jednym z moich ulubionych gatunków sztuki. Bardzo się cieszę, że mój tekst został doceniony, a pani, a także jury, zwróciło uwagę na język mojego tekstu. Wiadomo, że dialogi w teatrze pełnią bardzo istotną rolę i muszą one odpowiednio wybrzmieć w rozmowie dwojga lub większej ilości ludzi. Kiedy pisałem ten dramat, czytałem sobie jego fragmenty na głos, by usłyszeć poszczególne frazy. Przy tym samemu próbowałem wczuć się w wymyślone postaci.

Proszę opowiedzieć o sytuacji dramatycznej, w jakiej się one znalazły?

Warstwa fabularna tekstu przenosi nas do czegoś w rodzaju ośrodka opieki nad starszymi ludźmi. Spotykamy tam ojca i zajmującego się nim syna, który dopiero teraz, jako osoba dorosła, ma szansę skonfrontować się ze swoim rodzicem. Rodzicem, który cierpi obecnie na chorobę Alzheimera. Nakłada się tu więc odczuwany przez Łukasza kryzys tożsamości, związany z porzuceniem przez ojca i z sytuacją osoby, która tę tożsamość traci.

Norbert w pana tekście mówi, że choruje na niepamięć.

Tak, możemy przy tym zastanawiać się, w jakim stopniu jest to wymówka, po którą sięga w konfrontacji ze spotkanym po latach synem, a w jakim efekt choroby. Nie chciałem, żeby linia fabularna opierała się tylko na socjologicznym problemie ludzi wychowanych w niepełnych rodzinach. Chciałem, żeby miało to szerszy horyzont. Stąd w sztuce znajdują się sygnały, które sprawiają, że ta opowieść nie jest do końca jednoznaczna.

Wspomniał pan o kryzysie tożsamości bohatera. Myślę, że cierpi on też na kryzys męskości, wynikający z braku odpowiednich wzorców. W kontekście historii, jaką pan opisuje, Polska to kraj bez ojców. Najpierw ginęli oni z rąk wroga, potem porywał ich system komunistyczny, a dziś niegdysiejsi, pozbawieni jednego z rodziców chłopcy, sami nie potrafią być ojcami.

Właśnie tak chciałem, żeby ten dramat był odczytywany. To jest rzeczywiście taka sztafeta pokoleniowa, sztafeta nieszczęść. Wszyscy tu siebie obarczają wzajemnie winą za to, jak jest im w życiu źle, a jak mogło być wspaniale, gdyby nie ta druga osoba. Ojciec Łukasza sam siebie opisuje jako „dziecko z leja po bombie”. Też został wychowany w niepełnej rodzinie. Na nim tryby historii również odcisnęły swoje piętno. Zresztą o tym pokoleniu mówi się, że ma deficyty wynikające z traumy wojennej i to samodzielnie nabytej albo przekazanej im przez rodziców. Oni z kolei przekazują to swoim dzieciom. Ojciec nie spełnia swojej roli i porzuca syna, który – co jest zrozumiale – ma mu to za złe. Obarcza go odpowiedzialnością za wszystkie nieszczęścia, które go w życiu spotkały.

Mimo tego, że ojciec jest już ciężko chory. Jak syn odbiera go w tym  momencie, w konkretnej sytuacji, do jakiej dochodzi w ośrodku dla osób starszych i schorowanych?

Dla Łukasza Norbert staje się po raz pierwszy ojcem z krwi i kości. Jest dla niego wreszcie żywą osobą, bo do tej pory odbierał go w kategoriach jakiejś idei, wymyślonego konceptu, który nosił w głowie. Teraz ma do czynienia z żywym człowiekiem, na którym może się mścić. Te ich dialogi są momentami rodzajem emocjonalnej tortury. Wszystkie historie z przeszłości, które Łukasz przywołuje i sytuacje, w których stawia ojca, są na pewną próbą rewanżu.

A pojawia się między nimi choć na chwilę coś na kształt czułości?

Zbliżamy się do tego momentu pod koniec sztuki. Ale i tak żegnają się słowami: „Synku”, „Tak?”, „Nic, jedź już”. Mimo wszystko nie są w stanie przełamać tej emocjonalnej bariery, która ich dzieli. Możemy też zadać sobie pytanie, czy ten czas, który spędzili wspólnie, ma dla nich jakąś wartość.

Dla mnie jedną z okrutniejszych scen była opowieść Łukasza, który wspominał Dzień Ojca w przedszkolu. To tak naprawdę był dzień bez ojca. W jego zastępstwie przyszła mama. Czy to oznacza, że matka brała na siebie także rolę drugiego rodzica?

Z reguły tak jest, że w rodzinach niepełnych, jeden rodzic stara się wynagradzać dziecku brak drugiego. Dzisiaj jest to jednak zupełnie inaczej postrzegane. Niepełne rodziny, rodziny patchworkowe, w których zdarzają się przeróżne konfiguracje, są czymś powszechnym, nie stanowią niczego zaskakującego. Przed laty pochodzące z takich domów dzieci spotykały się wręcz z ostracyzmem ze strony otoczenia. W takich momentach pojawiał się element wstydu, który towarzyszył Łukaszowi przez całe życie.

Wstyd pojawia się już w pierwszej scenie, kiedy bohater wspomina, że grał na boisku w piłkę z mamą, a nie z tatą, jak jego koledzy. Można odnieść wrażenie, iż ta pierwsza scena ustawia już całość dramatu. Tak pan o tym myślał?

Właśnie w ten sposób konstruowałem sztukę. Chciałem od razu wprowadzić główną linię tematyczną i pokazać, wokół jakiego problemu będzie rozgrywała się opowieść.

Później jeszcze powracają tego typu sceny z przeszłości. Na przykład kiedy syn spotyka ojca na ulicy, a ten odwraca od niego wzrok.

Tak, każdy z tych elementów nadbudowuje to, co było złe w ich relacjach. Łukasz przez całą sztukę dozuje oskarżenia. A dotyczą one całkiem zwykłych sytuacji życiowych, które pozornie mogą być zupełnie bez znaczenia, a w umyśle dziecka przeradzają się w traumę, we wspomniany już kryzys tożsamości i męskości.

Pana bohaterowie są zawieszeni w czasie. Siedzą sobie – jak to Łukasz mówi: „bez wspomnień, bez nadziei na piękną przyszłość, w słodkim teraz”. Czy takie zawieszenie miało pogłębić sytuację dramatyczną?

Na pewno tak, choć odczytywałbym to bardziej jako ironię ze strony Łukasza. On chce w ten sposób powiedzieć ojcu: „Miałeś całe życie na to, by spędzać ze mną czas, a teraz popatrz gdzie doszliśmy. Ty jesteś chory, ledwo kojarzysz, co się dzieje. Trudno, nie da się cofnąć życia. Pobądźmy więc tu sobie, spędźmy choć chwilę razem, może to będzie miało jakąś wartość”.

A ma to dla Łukasza wartość?

Myślę, że ma. Choć równocześnie próbuje małej zemsty na ojcu. Być może przynosi mu to ukojenie, pomaga popatrzeć śmielej w przyszłość.

W dramacie przywołuje pan postać ojca ze „Sklepów cynamonowych” Bruno Schulza. Ojca, który zmienia się w ptaka, ojca słabego, bojącego się służącej Adeli, która staje w drzwiach jego królestwa. Czemu służy taki zabieg?

Po pierwsze bardzo lubię literaturę w teatrze. Po drugie bardzo lubię Schulza. Cytat z niego wpuszcza też nieco światła do mojej sztuki, do panującego w niej napięcia między bohaterami. Cały zresztą temat dramatu rezonuje ze światem „Sklepów cynamonowych”. Dzieje się tak w sposobie postrzegania Norberta przez Łukasza, w tym że ojciec jest tylko jakimś jego wyobrażeniem i w tym, że ostatecznie okazuje się po prostu słabym człowiekiem.

Słaby jest też Łukasz. Jemu życie również się nie układa. Jego relacje z partnerką nie są  takie jak powinny być, podobnie jak z pasierbicą.

Tak, wracamy tu do sztafety pokoleniowej, o której mówiliśmy na początku. To jest  odziedziczony po ojcu brak odpowiedzialności za innych i poszukiwanie winy we wszystkich, tylko nie w sobie.

A gdyby pan miał stanąć po stronie któregoś z bohaterów sztuki, to kogo by pan wybrał?

Nie chciałbym stawać po żadnej stronie. Cieszę się, że udało mi się uniknąć moralizatorstwa. Bardziej interesuje mnie to, jak oni sami postrzegają własne życie niż kto tutaj jest ofiarą, a kto katem.

Nad takimi problemami będzie musiał zastanowić się ewentualny reżyser pana dramatu. A jak wyobraża sobie pan jego idealną realizację?

Trudno mi jest sobie ją wyobrazić, nie jestem reżyserem. Na pewno chciałbym, żeby ktoś zainteresował się tą sztuką, żeby zechciał ją wystawić. Nie mam specjalnych preferencji, kto mógłby to zrobić i kto miałby zagrać moich bohaterów, a także w jakim teatrze mogłoby dojść do premiery. Ze względu na mój lokalny patriotyzm, pięknie by było, żeby ta sztuka została wystawiona w teatrze w Bielsku Białej, gdzie mieszkam. Ale gdy będzie realizowana na drugim końcu Polski, to z przyjemnością tam pojadę, by obejrzeć spektakl.

Trzymam w takim razie kciuki za to, żeby się tak stało. Oczekując na prapremierę sztuki Grzegorza Górnego „Ojcze mój”, możemy ją przeczytać w formie książki, która ukazała się nakładem Instytutu Literatury i Fundacji Duży Format.