Jak ważnym miejscem dla Stanisława Wyspiańskiego był Wawel, może świadczyć ilość prac plastycznych i literackich, jakie artysta poświęcił wzgórzu królów polskich. Wystarczy tu wymienić dramaty takie jak choćby: „Akropolis”, „Bolesław Śmiały”, „Legenda I”, „Legenda II”, a także obrazy, projekt „Akropolis” czy projekty witraży. To właśnie o nich opowiada wystawa „Wawel Wyspiańskiego”, którą można oglądać do 21 lipca 2024 r. Z kuratorką ekspozycji Agnieszką Janczyk rozmawia Magda Huzarska-Szumiec

 

Stanisław Wyspiański spędził dzieciństwo pod wzgórzem wawelskim, gdyż ojciec artysty miał pracownię rzeźbiarską przy ulicy Kanoniczej. Czy fakt ten odcisnął piętno na twórczości artysty?

Na pewno tak. Stanisław Wyspiański od dzieciństwa bywał na Wawelu. Ale to nie ojciec go tam najczęściej zabierał, tylko ciotka Janina z Rogowskich Stankiewiczowa, która czuwała nad edukacją chłopca. Dlatego te spacery były odpowiednio przygotowywane. Najpierw w domu czytali wspólnie fragmenty przewodnika po katedrze, a potem szli ją odwiedzić. Ich spacery mogły ograniczać się tylko do tego miejsca, gdyż tylko ono było w czasach zaborów dostępne dla osób z zewnątrz. Poruszanie się po innych częściach wzgórza wymagało pozwolenia austriackich władz wojskowych, które tu stacjonowały. Dlatego też nie można było chodzić po Wawelu tak jak dzisiaj.

A gdy już mały Staś szedł z ciotką do katedry, to o czym mogli rozmawiać?

Myślę, że głównie o świątyni, o znajdujących się w niej zabytkach. Idąc zachwycali się pięknym widokiem, jaki roztaczał się ze wzgórza. Pewnie ciotka opowiadała mu też legendy związane z Wawelem. Znał je dobrze nie tylko od niej, bo dzieci w krakowskich domach często odgrywały oparte na nich przedstawienia. Opisy tych występów zachowały się we wspomnieniach osób z otoczenia przyszłego artysty. Wiadomo, że Wyspiański razem z kuzynostwem wystawiał scenki opowiadające o królewnie Wandzie. Dzieci były zafascynowane Wiankami, które odbywały się na Wiśle i podczas których znaczącą rolę odgrywała jej historia. Ten wpływ widać w dramatach „Legenda I” i „Legenda II”.

Jak ważny był Wawel dla dojrzałego już artysty świadczy też projekt „Akropolis”, który opracował  z krakowskim architektem Władysławem Ekielskim jesienią 1904 roku. Co wspólnie planowali?

Był to projekt przebudowy Wawelu, po opuszczeniu wzgórza przez wojska austriackie i jego przejściu w ręce polskie. Wyspiański uważał, że obowiązkiem spoczywającym na artystach, żyjących w czasach wielkich przemian, jest postawienie sobie zasadniczego pytania, jakie Wawel ma pełnić w przyszłości funkcje. Za wzór projektanci wzięli ateński Akropol. Tam mieściły się przecież świątynie i siedziba władzy państwowej. Tak też miało być na Wawelu, kiedy Polska odzyska niepodległość. Planowali, że na wzgórzu stanie gmach senatu i Izby Poselskiej, Akademia Umiejętności, Muzeum Narodowe. Główna oś projektu „Akropolis” miała przebiegać przez plac Zwycięstwa, z pomnikiem Nike Zwycięskiej, mównicą i ołtarzem polowym. W ten sposób chciano podkreślić jeszcze bardziej fakt, iż wzgórze wawelskie jest symbolicznym sercem Polski.

Szkoda, że się nie udało tego zrealizować.

Szkoda, choć to nigdy nie był projekt gotowy do realizacji. Ujrzał on światło dzienne w czasopiśmie „Architekt” i w osobnej publikacji w 1908 roku, czyli już po śmierci Stanisława Wyspiańskiego. W komentarzu do niego Władysław Ekielski wyraźnie pisze, że dopiero zastanawiali się nad proporcjami poszczególnych budowli. Planowali zrobić makietę całości, żeby zobaczyć, jak to wszystko się prezentuje, ale nie udało się im dokończyć pracy, gdyż Stanisław Wyspiański był już bardzo chory i niebawem zmarł. A chodziło im jedynie o to, żeby w przyszłości ktoś mógł czerpać z ich pomysłu. Projekt dotyczył w dużej mierze południowo-zachodniej części wzgórza, tej, która była zabudowana przez Austriaków monumentalnymi gmachami szpitala garnizonowego i szpitala dla rekonwalescentów. Oni chcieli je wyburzyć, razem z pomocniczą zabudową, taką jak kostnica czy odwszalnia. Myśleli o usunięciu z murów krenelażu oraz bramy fortecznej i na jej miejsce wzniesieniu innej bramy, takiej, jaką pokazujemy obecnie na dziedzińcu zewnętrznym. Unaocznia ona osobom zwiedzającym naszą wystawę gigantyczną skalę tego przedsięwzięcia. Brama już sama w sobie jest bardzo duża, a budynki miały być przecież jeszcze od niej wyższe.

Pierwsza część wystawy w komnatach Zamku Królewskiego w dużej mierze została poświęcona projektowi „Akropolis”. Ale nie tylko. Co jeszcze możemy tam zobaczyć?

Na przykład bardzo interesujący autoportret Stanisława Wyspiańskiego w stroju polskim, kontuszu i żupanie, który idealnie pasuje do wnętrz wawelskich. Jest on pewnym ewenementem, może dlatego, że powstał  bardzo wcześnie, w latach 90. XIX wieku. Później artysta portretował się albo w surducie, albo w stroju z jakimiś elementami ludowymi. Koło niego znalazły się dwa obrazy przedstawiające widoki Wawelu – „Poranek pod Wawelem” i „Planty w nocy”. Chciałam w ten sposób pokazać sentymentalny stosunek artysty do zamku, choć obrazy różnią się od siebie. O ile na pierwszym zamek i katedra są dobrze widoczne, przykryte tylko delikatną mgiełka, to na drugim Wawel majaczy jedynie w tle. Za to jego kolorystyka jest niezwykła. Mnie urzeka za każdym razem sposób, w jaki Wyspiański ukazał tu światła latarni.

W tej części znajdują się także szkice do witraży.

Tak, artysta marzył o tym, żeby trafiły one do katedry wawelskiej. Nie przyjęto ich jednak do realizacji. To było jego wielkie niespełnienie i ból do końca życia. Teraz możemy zobaczyć, jak mogły wyglądać. Tę część ekspozycji w zamku uzupełniłam wizerunkiem Wawelu z 1904, 1905 roku, kiedy Wyspiański pracował nad projektem „Akropolis”.  Posłużyły mi do tego obrazy innego krakowskiego malarza, Stanisława Fabijańskiego. On też uważał, że należy dokumentować Wawel w momencie jego przejścia w ręce polskie.

Wystawa pokazuje nie tylko twórczość plastyczną, ale i literacką Stanisława Wyspiańskiego. W drugiej jej części, w budynku nr 7 możemy oglądać pierwsze wydania jego dzieł dramatycznych związanych z Wawelem, a także wizerunki aktorów grających w jego sztukach.

To są aktorzy, którzy brali udział w inscenizacji „Bolesława Śmiałego” w Teatrze Miejskim w Krakowie. Możemy zobaczyć tam Józefa Sosnowskiego w roli Króla, Andrzeja Mielewskiego jako Rapsoda i Michała Tarasiewicza jako Sieciecha. Obok tych wyjątkowych pasteli Stanisława Wyspiańskiego, znalazła się też praca Kazimierza Sichulskiego, ukazująca Jadwigę Czechowską grającą Dziewkę. Warto na nią zwrócić uwagę, nie tylko z tego powodu, że aktorka pokazana jest tu w kostiumie scenicznym, ale też dlatego, iż pastele bardzo rzadko są prezentowane. Dzieje się tak ze względu na dużą wrażliwość na światło i na kruchość materiału, jakim jest papier. Pastele mają tendencję do osypywania się i bardzo trzeba na nie uważać.

A skąd w tej części wystawy wzięły się obrazy Jana Matejki?

Stanisław Wyspiański był jego uczniem. Znał malarza też prywatnie, ponieważ przyjaźnił się z nim wuj artysty, Kazimierz Stankiewicz. Obrazy Matejki bardzo oddziaływały na Wyspiańskiego. Widać to było, kiedy pracował nad witrażami do katedry wawelskiej. Bardzo sugestywny rysunek Matejki, ukazujący Bolesława Śmiałego, mógł być dla Wyspiańskiego także inspiracją podczas pisania dramatu na ten sam temat.

Z kolei inspiracje innych artystów dziełami Stanisława Wyspiańskiego możemy obejrzeć w budynku numer 9, gdzie znajduje się trzecia sekwencja wystawy. Co kolejne pokolenia malarzy tak interesowało w twórczości autora „Akropolis”?

W tej części prezentuję prace Zofii Stryjeńskiej, Wojciecha Jastrzębowskiego, Jerzego Edwarda Winiarza. Często patrzymy na Wyspiańskiego przez pryzmat czy to jego kwiatów, czy portretów dzieci, kobiet. Ale w tamtym czasie jego twórczość była czymś absolutnie niezwykłym, odważnym i awangardowym. Dlatego artyści czerpali z niego pełnymi garściami, tak jak on przeciwstawiając się krytykom i odwołując do mitologii słowiańskiej. Doskonałym tego przykładem jest Zofia Stryjeńska. Na wystawie pokazuję dwa jej kartony z należącego do Muzeum Narodowego w Warszawie cyklu „Bogi słowiańskie”. Aż trudno uwierzyć, że nigdy wcześniej nie zostały one zaprezentowane na Wawelu. To są projekty malowideł, które znajdowały się na pierwszym piętrze Baszty Senatorskiej i niestety z biegiem czasu zanikły. Bardzo interesujący jest też projekt Sali pod Ptakami. Stryjeńska nie wprowadza w nim już tak ewidentnych motywów słowiańskich, tylko motywy Art déco. Nawiązują one do jej prac przygotowywanych dla Warsztatów Krakowskich. Stryjeńska  była zaprzyjaźniona  z Wojciechem Jastrzębowskim, także związanym z Warsztatami. Jego projekt znalazł się obok Stryjeńskiej, gdyż przedstawia tę samą salę, tylko w technice sgraffito. Są tu różne motywy kwiatowe, roślinne, kojarzące się z haftami ludowymi czy wycinankami oraz scenami z polowań, nawiązującymi do wawelskich gobelinów. Nawet sklepienie sali pod Ptakami miało zostać tak udekorowane. Interesujące jest to, że te projekty, które nie kojarzą nam się dzisiaj z komnatami zamku, zostały uznane przez Adolfa Szyszko-Bohusza za wzorcowe.

Ciekawe, co by Wyspiański na to powiedział, jak i na inne pomysły artystów, którzy poszli jego śladem. Może by mu się spodobały. Bo całą wystawą na pewno byłby zachwycony. W końcu spełnia ona jego wielkie marzenie o pokazaniu swojej twórczości na wzgórzu wawelskim.