Klamra ażurowa, Gruzja, brąz, I–II w. n.e., poch. z Ghebi (rejon Oni), Simon Janashia Museum of Georgia (Georgian National Museum)

 

Gruzja mimo znacznego oddalenia od Polski jest nam bliska. Tak było przed wiekami, tak jest teraz, o czym świadczy niedawno wydana książka Mateusza Parkasiewicza „Georgia”, która została nagrodzona w naszym konkursie Nowy Dokument Tekstowy. Z kolei w Muzeum Narodowym w Krakowie możemy do 15 września 2024 r. oglądać wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”. O ekspozycji z jej kuratorem, prof. Mirosławem Krukiem rozmawia Magda Huzarska-Szumiec.

 

 „Złote runo – sztuka Gruzji” jest pierwszą ekspozycją prezentującą w tak szczegółowy i panoramiczny sposób gruzińską kulturę. Dlaczego dopiero teraz powstała? Czy trudno było ściągnąć do Polski prezentowane na niej obiekty?

Rzeczywiście do tej pory sztuka Gruzji nie była prezentowana w takim zakresie i to nie tylko w Polsce. Dzięki ilości eksponatów, które sprowadziliśmy, stała się ona wystawą wieloaspektową, panoramą gruzińskiej historii i kultury. Z samej Gruzji przyjechało do nas 729 obiektów. Zostały one uzupełnione o przedmioty należące do Muzeum Narodowego w Krakowie i Warszawie, a także o zbiory paryskich, londyńskich i berlińskich muzeów. To było trudne przedsięwzięcie pod względem logistycznym i finansowym. Na dodatek pracę nad wystawą przerwała nam pandemia, a potem przyszła wojna w Ukrainie, która też nie ułatwiała nam zadania.

Czy Gruzini chętnie udostępniali swoją kolekcję sztuki?

Wypożyczyli ją nam przede wszystkim dlatego, że wystawę poprzedzała długoletnia współpraca w ramach projektu „Kultura ponad granicami”, finansowana przez polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dzięki niemu spora grupa pracowników muzeów gruzińskich, wśród których byli też konserwatorzy, mogła przyjeżdżać do nas na praktyki stażowe. Poznaliśmy się dość dobrze, więc nikt nie miał większych obaw, że tak unikatowa kolekcja będzie u nas w jakiś sposób zagrożona.

Zanim porozmawiamy o jej wyjątkowości, proszę wytłumaczyć tytuł „Złote runo”. Czy wywodzi się on z mitu o Argonautach?

Ten tytuł może być traktowany zarówno metaforycznie, jak i dosłownie, ponieważ pokazujemy złotnictwo Kolchidy – wspaniałą, antyczną biżuterię tego regionu, która przywołuje ów mit. Związany jest on z pierwszymi kontaktami Greków z mieszkańcami Kaukazu, kiedy to greccy kupcy penetrowali wybrzeża Morza Śródziemnego i zakładali tam kolonie. Jazon i Argonauci udają się do krainy, która leżała wówczas na obrzeżach znanego im świata, więc w ten sposób legenda nakłada się na historyczną rzeczywistość. A jako że w każdej legendzie jest ziarno prawdy, można domniemywać, iż owo „złote runo” wzięło się z faktu pozyskiwania aluwialnego złota z górskich rzek. Robiono to przez zanurzanie w nich wełny owczej, do której przyczepiały się drobiny kruszcu. Runo suszono w słońcu na gałęziach drzew, a następnie strzepywano złoty pył.

Czyli wiadomość o złotodajnej krainie, zwanej Kolchidą, mogła dotrzeć do Grecji i sprowokować wyprawę, która zmieniła się w mit?

Tak, i ten mit został pięknie ubarwiony. Dowiadujemy się z niego, że Jazon, syn pozbawionego władzy króla, dostał od Peliasa zadanie przywiezienia „złotego runa”. W zamian wuj obiecał Jazonowi oddanie utraconego przez jego ojca tronu. Pelias liczył na to, że w ten sposób pozbędzie się bratanka i sam będzie mógł sprawować władzę. Jazonowi udało się jednak zdobyć „złote runo”. Zrobił to z pomocą córki miejscowego władcy, Medei, która uchodziła za potężną czarodziejkę. Dzięki niej pokonał wiele przeszkód, które stanęły mu na drodze, i triumfalnie wrócić do Jolkos z tym po co go wysłano. Jego prezentacja Peliasowi została uwieczniona na złotej wazie, przechowywanej w Luwrze. Chcieliśmy ją pożyczyć, ale okazało się to niemożliwe, bo należy ona do stałej ekspozycji. Ustaliliśmy dość szybko, że waza obrazująca tę historię znajduje się także w Berlinie i właśnie ją udało nam się  pozyskać. Możemy na niej zobaczyć ciekawy wątek związany z tą legendą. Dotyczy on czarów Medei, kiedy to czarodziejka przypłynęła już do Jolkos z Jazonem. Otóż zabiła ona wtedy barana, poćwiartowała go i wrzuciła do kotła. Zwierzę wyłoniło się z niego odmłodzone, co widać właśnie na tej wazie. Samej Medei tam nie zobaczymy, są za to córki nikczemnego Peliasa, czyli Peliady, których historia ma w mitologii swój dalszy ciąg. Bowiem tym zabiegiem Medea wywołała w nich chęć odmłodzenia ojca. Pelias został przez liczące na czary Medei Peliady poćwiartowany i wrzucony do kotła. Czarodziejka odwróciła się jednak na pięcie i odeszła, nie robiąc nic. To była jej zemsta.  Po tej zbrodni Medea i Jazon musieli uciekać z Jolkos.

Waza, o której pan opowiada, nie jest jedynym eksponatem nawiązującym do „złotego runa”. Złota na wystawie Muzeum Narodowym w Krakowie jest całkiem sporo, choćby w postaci przepięknej biżuterii.

Prezentujemy biżuterię pochodzącą m.in. z greckiej nekropolii, znajdującej się w Piczwnari. Jest to świadectwo styku cywilizacyjnego, wymiany kulturowej jaka zachodziła między osadnikami greckimi a mieszkańcami tej krainy. Ta złota biżuteria zdradza wpływy egipskie, mezopotamskie i jest niezwykle wyrafinowana.

Złota jest też figurka młodzieńca z Gonio. Czy to też jeden z unikatowych eksponatów, pokazywanych na wystawie?

To bardzo cenny, szlachetny eksponat, pochodzący z I–II w. n.e., z osady Asparos, leżącej na wybrzeżu Morza Czarnego, gdzie stacjonował garnizon rzymski. Ta figurka młodzieńca jest efektownym przykładem złotnictwa antycznego.

Figurki z poprzednich epok jeszcze nie mają konkretnych kształtów.

Zgadza się, trzy idole neolityczne, które pokazujemy, mają jedynie wypustki, które tylko zaznaczają ich cechy anatomiczne. Pochodzą one sprzed 7 tysięcy lat. W dalszej części wystawy pokazujemy kolejne wyobrażenia postaci ludzkich w następujących po sobie epokach, będące zwierciadlanymi odbiciami nurtów, które w nich dominują.

U podstaw korzeni kultury gruzińskiej leży wino. Czy wystawa prezentuje też kulturę winną Gruzinów?

Oczywiście, ekspozycję zaczynamy od skorup najstarszych amfor. Mamy też całe amfory, które były zakopywane w ziemi, dzięki czemu udawało się utrzymać stabilną temperaturę wina. Były one określane jako kwewri. Przypominają one swym kształtem greckie pitosy, które znamy z pałacu Knossos na Krecie. Przemieszczając się przez kolejne epoki, widzimy, że wino stale Gruzinom towarzyszyło. Prezentujemy na przykład XIX-wieczne wyroby z Tbilisi, wśród których są naczynia nie tylko do przechowywania trunku, ale także do jego nalewania i picia.

Są też rogi zwierzęce. Dlaczego Gruzini piją z nich wino?

To jest starodawny obyczaj. Chodzi w nim o to, że rogu nie da się odstawić na stół, trzeba wypić jego zawartość do końca.

Z tym wiąże się też tradycja toastów?

Wśród eksponatów mamy niewielką, brązową figurkę tamady, czyli gospodarza, który przewodniczy biesiadzie i wznosi toasty. Ten mężczyzna trzyma w ręce tradycyjny róg. Takie sytuacje związane z biesiadowaniem,  piciem wina i toastami zobaczymy też na obrazach Niko Pirosmaniego, którego malarstwo jest esencją gruzińskości. Dlatego na wystawie pokazujemy aż 15 obrazów artysty. Jego twórczość na pierwszy rzut oka przypomina obrazy naszego krynickiego Nikifora z ich naiwnością i liryzmem. Obydwaj byli samoukami i uważnymi obserwatorami codziennego życia, któremu nadawali charakter quasi-metafizyczny. U Nikifora zwykły dworzec kolejowy urastał do rangi symbolu. To samo daje się zauważyć u Pirosmaniego, na płótnach którego sceny uliczne, biesiadne pełnią rolę metafor biblijnych. A przy tym jest w nich coś urzekająco bajkowego.

Rzeczywiście nawiązują one wyraźnie do obyczajowości gruzińskiej. Podobnie jak udostępnione w muzeum stroje, pełne przepychu, utrzymane w stylistyce orientalnej. Jak przez wieki nosili się mieszkańcy Gruzji?

Ten strój ewoluował. Najstarsze wzmianki na temat strojów mieszkańców tych terenów napotykamy u Marco Polo w jego relacji z wyprawy do Chin. On, co ciekawe, dostrzegał w nich wzorce greckie. Za to w XVI wieku już zauważano w nich wpływy perskie, a następnie tureckie. Zresztą to wszystko wynika z przemian politycznych, z tego, kto na dłużej zatrzymał się na Kaukazie. W pewien sposób ubrania gruzińskie stają się podobne nawet do polskich. Dla nas i dla Gruzinów charakterystyczne są choćby rozcięte rękawy czy pasy ściskające talie. Zauważali to XIX-wieczni podróżnicy, którzy o tym pisali.

Te orientalne ubrania widzimy też na zdjęciach z Tbilisi. Dlaczego poświęcił pan tak dużą część wystawy temu miastu?

To jest niezwykłe miejsce, które przez wieki było wieloetniczne, wielowyznaniowe i od swego zarania tętniło życiem. Przyciągało artystów, którzy utrwalali barwność tutejszych uliczek, zaułków, warsztatów. Możemy zobaczyć to na obrazach, ale też na zdjęciach. Dla mnie odkryciem były fotografie Gruzinek i Gruzinów autorstwa Henryka Filipowicza, żyjącego w drugiej połowy XIX wieku. Reklamował się on jako fotograf z Warszawy, którego zakład ma swoją filię w Tyfilisie, czyli w dzisiejszym Tbilisi. Jego portrety, jak i pejzaże, niezwykle wzbogacają panoramę sztuki tamtego czasu. Stanowią one własność Muzeum Narodowego w Warszawie i po raz pierwszy zostały upublicznione.

Filipowicz nie jest jedynym polskim artystą, którego prace możemy zobaczyć na wystawie. Odnoszę nawet wrażenie, że tropi pan polskie ślady na tamtejszych terenach. Który z naszych artystów był jeszcze istotny dla Gruzinów?

Ta ekspozycja jest dobrą okazją, by opowiedzieć o Polakach na Kaukazie. Polacy byli zsyłani tam po powstaniach, ale też docierali w te miejsca z własnej woli. Byli zaciekawieni regionem, często pociągał ich powab orientu. Mamy więc całą plejadę polskich twórców związanych z Gruzją.  O niektórych z nich niewiele wciąż wiemy. Bywało, że rodzili się w rodzinach zesłańców, kończyli Akademię Petersburską i wracali na Kaukaz. Słownik artystów polskich ich nie odnotował. Ale są też twórcy, którzy – jak Zygmunt Waliszewski – spędzili swoje młodzieńcze lata w Tbilisi, a potem wyjechali i są u nas doskonale znani. Waliszewskiego znamy przede wszystkim jako kolorystę, kapistę z jego paryskiego okresu. Bardzo ciekawym artystą jest też Henryk Hryniewski, który całe swoje życie związał z Kaukazem. Malował bardzo różnorodne rzeczy, czy to portrety czy pejzaże. Był także architektem, projektował tam budynki użyteczności publicznej, cerkwie, biblioteki. Współtworzył również Akademię Sztuk Pięknych. Niestety, został zamordowany przez NKWD w 1937 roku. Objawia się tu przy okazji paralelność losów Polski i Gruzji przez cały XIX wiek. Oba kraje były pod okupacją Rosyjską, oba odzyskały niepodległość w podobnym czasie, natomiast Gruzja – w przeciwieństwie do Polski – bardzo szybko ją straciła. Zaczęły się represje, przez co wielu polskich artystów musiało wracać do kraju. W innym wypadku mogli zginąć lub zostać skazani na zapomnienie.

Te prace naszych twórców pokazywane są na tle modernizmu gruzińskiego, który jest osobnym, niezwykle ciekawym zjawiskiem. Na czym polega jego wyjątkowość?

Jest to ciekawy czas eksperymentów, na które wpływ miał Paryż i rozkwitające tam nowe nurty w sztuce, jak kubizm, futuryzm, dadaizm, abstrakcjonizm. Na to wszystko nakładały się wpływy awangardy rosyjskiej. Dlatego mamy tu do czynienia z konglomeratem rozmaitych kierunków, gatunków sztuki. Dla mnie osobiście odkryciem były awangardowe projekty scenograficzne i kostiumologiczne, które powstawały dla tamtejszych teatrów i opery. To bardzo ciekawe zjawisko, które też prezentujemy na naszej wystawie.